Śnieżka jest najbardziej wietrzną górą w Polsce. Porywy wiatru niejednokrotnie potrafiły tam osiągać nawet 200 kilometrów na godzinę. Jednak daleko jej do góry, gdzie zmierzono światowy rekord prędkości wiatru. Mowa o Górze Waszyngtona, znajdującej się w Appalachach Północnych, w amerykańskim stanie New Hampshire.
Góra słynie z najbardziej ekstremalnych zjawisk pogodowych. W ubiegłym roku w obserwatorium meteorologicznym na jej szczycie zanotowano poryw wiatru do 274 km/h. Tak mocno nie wiało tam od 1985 roku. Do rekordu wszech czasów jeszcze trochę brakowało. Po południu 12 kwietnia 1934 roku poryw wiatru sięgnął aż 372 km/h. Była to największa prędkość wiatru zmierzona na terenach górzystych w skali ogólnoświatowej.
Bywa nie tylko wietrznie, ale też mroźno. 29 stycznia 1934 roku, czyli na 3 miesiące przed pobiciem rekordu prędkości wiatru, padł rekord mrozu. Na stokach góry zanotowano aż minus 44 stopnie. Dla porównania maksymalna temperatura odnotowana na szczycie to plus 22 stopnie.
O każdej porze roku ten zakątek świata nawiedzają potężne śnieżyce. Nic więc dziwnego, że budynki jakie znajdują się na szczycie Góry Waszyngtona są tak skonstruowane, aby przetrwać w całości uderzenie wiatru nawet o niespotykanej dotąd sile 480 km/h. Huraganowe wiatry i mrozy przynoszą nieziemskie widoki.
Budynki wyglądają niczym lodowe rzeźby z soplami zwisającymi nie pionowo a poziomo. Znawcy pięknych widoków ściągają na górę ze wszystkich stron świata, aby uwiecznić bajeczne krajobrazy. Tylko tam tak często można ujrzeć zjawisko białej tęczy na tle pasm Gór Białych.
Obserwatorzy pogodowi prowadzą akcje edukacyjne na temat ekstremalnej pogody. W ich ramach prezentują ciekawe eksperymenty. Jednym z nich jest błyskawiczne zamarzanie spodni uprzednio zamoczonych we wrzątku. Wystarczy tylko chwila na lodowatym wietrze, aby zmieniły się w rękaw wiatrowy i zrobiły się sztywne, jakby były za bardzo wykrochmalone.
Podobny efekt obserwator pogodowy osiągnął wykonując popularny eksperyment z wrzątkiem. Zagotował wodę w czajniku elektrycznym, następnie szybkim ruchem ręki wylał jego zawartość w powietrze. Co się wówczas stało takiego niezwykłego?
Na naszych oczach woda dosłownie wyparowała, a więc nastąpiła zmiana jej stanu skupienia z ciekłego w gazowy. Pozostała po wodzie chmura przez chwilkę była pełna kryształków lodowych. Zjawisko to nazywane jest efektem Mpemby, od nazwiska tanzańskiego studenta, który, jako pierwszy w czasach nowożytnych, opisał je na początku lat 60. ubiegłego wieku. Wcześniej uwagę na to zwrócił chociażby Arystoteles, ale nie zdołał go wyjaśnić.
Zaobserwował on, że podgrzana woda zamarza szybciej niż ta uprzednio schłodzona. Aby szczegółowo wyjaśnić ten efekt, trzeba przyjrzeć się bliżej budowie molekularnej wody. Jej pojedyncza cząsteczka zawiera bowiem spory atom tlenu, do którego z pomocą wiązań kowalencyjnych przyłączone są dwa mniejsze atomy wodoru.
Jeśli jednak mamy więcej cząsteczek wody to zaczynają się one ze sobą zbijać w grupy z pomocą wiązań wodorowych. Wiązania te, które ostatnio po raz pierwszy dostrzeżono pod mikroskopem, są słabsze od wiązań kowalencyjnych.
Nie zmienia to faktu, że są one bardzo istotne, umożliwiają istnienie ziemskiego życia jakim znamy, bo to z ich pomocą tworzą się pewne struktury białek, kwasów nukleinowych i wielu innych złożonych substancji o ogromnym znaczeniu biologicznym. Właśnie dzięki nim woda ma dużo wyższą temperaturę wrzenia niż inne płyny.
I to właśnie wiązania wodorowe wyjaśniają efekt Mpemby. W normalnych warunkach bowiem wiązania te prowadzą do bliższego ściśnięcia cząsteczek wody, które zaczynają się odpychać, rozciągając tym samym wiązania kowalencyjne wodoru z tlenem, czyli gromadząc w nich energię. Wraz z podgrzaniem wody wiązania wodorowe wydłużają się, wobec czego cząsteczki wody oddalają się od siebie i wiązania kowalencyjne oddają energię, przyspieszając schładzanie wody.
Źródło: TwojaPogoda.pl