Wenecja słynie z tego, że jej najbardziej malownicza część położona jest nad licznymi kanałami. Woda to dziedzictwo tego miasta, ponieważ opływając zabytkowe kamienice, umożliwia turystom romantyczne rejsy gondolami. Jednak stanowi też wielkie utrapienie, gdy jest jej zbyt dużo.
Dzieje się tak wówczas, gdy bardzo mocno z kierunku południowego wieje wiatr zwany sirocco. Ma to miejsce podczas wędrówki układ niskiego ciśnienia znad Morza Tyrreńskiego nad Adriatyk. Przynosi on ulewne deszcze i porywiste wiatry na niemal całym włoskim bucie.
Sytuacja szczególnie trudna jest wówczas w rejonie Wenecji. Ten suchy i bardzo ciepły wiatr, wspomagany przez zimny i suchy wiatr bora wiejący znad Gór Dynarskich w stronę Adriatyku, powoduje przypływ sztormowy i ogranicza odpływ.
Wodę piętrzy też ciągle podnoszący się poziom Adriatyku na skutek zmian klimatycznych, a dopełnia go osiadanie gruntu na obszarze całej Wenecji oraz Księżyc w okolicach pełni i nowiu, powodujący nasilające się pływy morskie.
W ten sposób słona morska woda wdziera się na niżej położone obszary Wenecji, powodując zalanie ulic i zabudowań. Fenomen ten nazywany jest acqua alta, czyli z włoskiego „wysoka woda”. Pojawia się najczęściej w chłodnej porze roku, ale rzadko kiedy poziom morza przekracza nieco ponad metr powyżej stanu normalnego. Gdy jest wyższy, zaczynają się pojawiać spore problemy.
Za każdy razem pod wodą na wysokość kilkudziesięciu centymetrów znajdują się wtedy uliczki, a zwłaszcza słynny Plac Św. Marka, po którym turyści brodzą w wodzie w kaloszach. To atrakcja turystyczna, ale też zmora dla mieszkańców.
Od lat mówiło się o budowie specjalnej bariery przeciwpowodziowej o biblijnej nazwie Mojżesz, która zatrzymałaby podnoszenie się poziomu morza. Jednak z powodu skandali korupcyjnych inwestycja ciągnęła się w nieskończoność. Szalę goryczy przelała ubiegłoroczna wielka woda, która osiągnęła drugi najwyższy poziom w historii.
Poziom wody sięgał 187 centymetrów. Wyższy był tylko raz, 4 listopada 1966 roku, kiedy wyniósł rekordowe 194 centymetrów. Woda zalała 80 procent Wenecji, w tym całe historyczne centrum. Wdarła się do przedsionka bazyliki Św. Marka, zalewając wymieniane niedawno marmury oraz kryptę.
W kulminacyjnym momencie wewnątrz tysiącletniej świątyni było aż 110 centymetrów wody. Straty materialne sięgały setek milionów euro. Niestety, były dwie ofiary śmiertelne oraz zatopione tramwaje wodne i zerwane z cum gondole.
Władze pod presją mieszkańców przeznaczyły na dokończenie budowy systemu 78 zapór hydraulicznych, śluz wodnych i falochronów dodatkowe fundusze. W ten sposób można było przeprowadzić testy, które zakończyły się sukcesem, i to podwójnym.
Na początku października bariera Mojżesz zapobiegła zalaniu Wenecji po raz pierwszy w historii. Druga udana próba miała miejsce w ostatnich dniach. Prognozowano, że poziom wody w mieście powinien sięgać 141 centymetrów, a to oznaczałoby, że połowa Wenecji powinna była znaleźć się pod wodą.
Tak się jednak nie stało. Poziom wody w centrum miasta nie przekroczył 52 centymetrów, a słynny Plac Św. Marka był zupełnie suchy. Mieszkańcy i turyści nie mogąc uwierzyć własnym oczom, robili sobie selfie, tym razem już bez kaloszy.
Wszyscy mają nadzieję, że Mojżesz będzie już stale chronić Miasto Miłości przed sztormem i powodziami, zwłaszcza, że wraz z postępującymi zmianami klimatycznymi Wenecja coraz częściej będzie atakowana przez przypływ sztormowy.
Niegdyś zdarzał się on 7 razy do roku, a obecnie nawet 100-krotnie. Teraz za każdym razem, gdy prognozy pogody wskażą zagrożenie i pojawi się znaczący przypływ, do struktury będzie wpompowywane skompresowane powietrze. Podniesie ono zapory, blokując wodzie dostęp do miasta.
Źródło: TwojaPogoda.pl