Już kilka tygodni temu było wiadomo, że sezonie jesiennym warunki wspinaczkowe w Himalajach będą skrajnie trudne. Przyczyny były dwie. Pierwsza to wyjątkowo ciepłe lato, za sprawą którego granica zamarzania poszybowała tak wysoko, że w roztapiających się na potęgę lodowcach pojawiło się mnóstwo szczelin.
Druga przyczyna to mokry monsun, który ustępuje później niż zwykle. Jednak polscy himalaiści planując swoje wyprawy, mieli nadzieję na szybką poprawę pogody, niestety, aura jak zwykle miała swoje plany i właśnie je realizuje, nie bacząc na los wspinaczy.
Zazwyczaj w drugiej połowie września himalajskie szczyty zaczynają się wyłaniać z objęć gęstych chmur monsunowych, które przynoszą potężne zawieje i zamiecie śnieżne. Jednak w tym sezonie jest inaczej. Monsun odsuwa się na południu bardzo opieszale.
Potwierdzają to dane z najwyżej położonej na świecie stacji meteorologicznej, na stokach Mount Everestu, na wysokości ponad 8000 metrów n.p.m. Temperatura wynosi tam minus 14 stopni. W prognoz wynika, że na samym szczycie matki wszystkich gór jest nawet 20 stopni mrozu, a przy porywistym wietrze odczuwalnie aż 32 stopnie poniżej zera.
W dodatku co jakiś czas przechodzą zawieje śnieżne, które ograniczają widzialność niemal do zera. Granica zamarzania opadła do wysokości 5000 metrów n.p.m. Nie tylko warunki atmosferyczne są skrajnie niebezpieczne, ale również sytuacja śniegowo-lodowa.
Poza szczelinami w lodzie, śmiertelne zagrożenie stwarzają seraki, czyli lodowe bryły powstałe w wyniku pękania lodowca, które mają rozmiary 10-piętrowego wieżowca i mogą ważyć wiele ton. Serak może się oderwać i runąć w przepaść w momencie, gdy alpiniści będą przez niego przechodzić, może również na nich spaść i ich zmiażdżyć.
Z powodu takiego zagrożenia kilka dni temu swoją wyprawę na Lhotse, czwarty co do wysokości szczyt na Ziemi, przerwała 11-osobowa ekipa Polskiego Himalaizmu Zimowego.
Warunki na icefallu (lodospadzie - przyp. red.) są skrajnie niebezpieczne, nad drogą prowadzącą do Obozu I wisi częściowo naderwany serak, który grozi zawaleniem na lodospad i operujących tam ludzi. Dodatkowo na obecnym etapie nie udało się wyjść powyżej Obozu I, a poprowadzenie dalszej drogi wymagałoby częstej obecności wspinaczy na zagrożonych odcinkach lodospadzie. Mając na względzie bezpieczeństwo uczestników i brak szans na osiągnięcie szczytu, jedyną racjonalną i słuszną decyzja jest ta o zakończeniu wyprawy - napisali członkowie wyprawy na Facebooku.
Teraz podobną decyzję podjął także Andrzej Bargiel, zakopiańczyk, który chciał jako pierwszy człowiek zjechać na nartach z Mount Everestu bez użycia butli z tlenem.
Jesteśmy w bazie pod Everestem już trzeci tydzień. Największym problemem jest serak wiszący 800 metrów nad lodowcem, ma 50 metrów wysokości, 30 metrów długości i jest odczepiony od właściwego lodowca. Poruszanie się pod nim jest bardzo trudne. Ja tego ryzyka nie akceptuję, serak może spaść w każdej chwili i to zatrzymuje nas przed działaniem. Próbowaliśmy przeczekać ten okres, wtedy moglibyśmy uruchomić działania, niestety, jesteśmy tu bardzo długo, nie ma progresu w akcji górskiej i w aklimatyzacji. Kończymy, bo to jest najbardziej rozsądne. Niestety, czasem tak jest, że trzeba szacować ryzyko i jeżeli jest za duże powiedzieć „stop” - napisał Andrzej Bargiel na Facebooku.
Okna pogodowe w Himalajach, w trakcie których alpiniści wybierają się na szczyty, występuje dwukrotnie w ciągu roku. Najpierw w kwietniu i maju tuż przed nadejściem mokrego monsunu, gdy największa rzesza turystów staje na szczycie Mount Everestu, a następnie we wrześniu i w październiku, po zakończeniu monsunu.
Drugie okno pogodowe jest krótsze, ponieważ rozpogodzenia sprawiają, że temperatura bardzo szybko spada, co zapowiada nadejście w najwyższe góry świata surowej zimy. Ochładza się wówczas do minus 30 stopni, a zawieje śnieżne zdarzają się tylko przelotnie.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Facebook.