Fot. pixabay.com
Dziwne rzeczy dzieją się z niemiecką polityką klimatyczną. Jeszcze do niedawna kanclerz Angela Merkel zdawała się robić wszystko, aby Unia Europejska była wzorem do naśladowania dla reszty świata w kwestii zobowiązania się do ograniczania emisji dwutlenku węgla do atmosfery i w ten sposób zatrzymania globalnego ocieplenia.
Jednak ostatnie tygodnie przynoszą nieoczekiwany zwrot, który najprawdopodobniej jest skutkiem działań podejmowanych przez nowego prezydenta USA, Donalda Trumpa. Ten zgodnie ze swoimi zapowiedziami wyborczymi, ostro obcina budżet agencjom federalnym zajmującym się badaniem i przeciwdziałaniem zmianom klimatycznym. Trump postawił na węgiel, który ma przywrócić miejsca pracy górnikom, a tym samym rozruszać przemysł i gospodarkę.
Jeśli jeden z największych krajów świata i jednocześnie jeden z największych emitentów dwutlenku węgla, który w 2014 roku wyemitował prawie 19 razy więcej CO2 niż Polska, zamierza odejść od porozumienia paryskiego, to oznacza, że stoi ono pod znakiem zapytania.
Czy jest więc przyczyna dla której inne kraje nie miałyby postąpić podobnie i zacząć martwić się o swoją gospodarkę, odstawiając problem zmian klimatycznych na drugi tor? Niemcy wydają się zdawać sobie sprawę z tego, że parcie ku energii odnawialnej i wykluczanie z obrotu węgla nie było dobrym pomysłem.
Fot. pixabay.com
Teraz plany te zaczynają ulegać zmianom. Tymczasem realizacja zobowiązań paryskich oddala się i to bardzo. Jak informują niemieckie media, do 2050 roku Niemcy mogą rocznie wyemitować jedynie 220 milionów ton dwutlenku węgla. Tymczasem już 3 kwietnia cały budżet emisyjny na ten rok został wyczerpany. Co więcej, analizy wskazują, że przez kilka następnych lat nic w tej materii się nie zmieni.
Na początku kwietnia Komisja Europejska opublikowała wstępne dane na temat emisji w 2016 roku w ramach Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (ETS). W pierwszej dziesiątce najbardziej emisyjnych elektrowni węglowych aż siedem pozycji okupują elektrownie naszego sąsiada.
Tylko dwa miejsca należą do Polski (Bełchatów i Kozienice), a jedno do Włoch. Najbardziej emisyjna niemiecka Elektrownia Neurath rok do roku obniżyła emisję tylko o 2 procent. Dla porównania w Elektrowni Bełchatów redukcja była trzykrotnie większa... Dowiedz się więcej
Z kolei w połowie marca podczas konferencji Związku Przedsiębiorstw Komunalnych w Berlinie, Angela Merkel, kanclerz Niemiec, stanęła w obronie energetyki węglowej, tym samym krytykując pomysły szybkiego wycofania się z węgla brunatnego.
Fot. pixabay.com
Naukowcy nie mają w związku w tym dobrych wieści. Jak podaje Carbon Brief, z badania emisji CO2 za 2016 rok wynika, że nieuchronnie zbliżamy się do osiągnięcia globalnej temperatury rocznej na poziomie 1,5 stopnia powyżej tej notowanej przed epoką przemysłową.
To jest właśnie ten pułap, który został wyznaczony podczas światowej konferencji klimatycznej w Paryżu w 2015 roku, jako czerwona linia, której nie możemy przekroczyć, aby zmiany klimatyczne dało się jeszcze cofnąć. Osiągnięcie 1,5 stopnia może nastąpić już w ciągu 4 lat.
Aby temu zapobiec musielibyśmy już teraz wprowadzić rygorystyczne redukcje w emisji dwutlenku węgla, co absolutnie nie jest możliwe w realizacji. Większość krajów zobowiązała się rozpocząć drastyczne ograniczanie emisji dopiero po 2020 roku, Chiny dopiero w 2030 roku, a Stany Zjednoczone być może w ogóle tego nie zrobią. Nauka zderza się z twardą polityką, w której nie ma miejsca na mgliste wizje, bo na szali znajdują się losy całych narodów.
Naukowcy straszą zaś, że jeśli nic nie zrobimy lub zrobimy zbyt mało, to poziom 2 stopni zostanie przekroczony za 19 lat, a 3 stopni za 54 lata. W skali globalnej poziom oceanów podniesie się o ponad pół metra, a anomalie pogodowe będą niemal na porządku dziennym, odbierając życie wielu osobom i powodując niezwykle kosztowne straty.
Źródło: