FacebookTwitterYouTubeIstagramRSS

Miasto zniknęło w kilka sekund. Główna ulica stała się bezkresnym polem

Malownicze miasteczko w kilka sekund zniknęło z powierzchni ziemi. Historyczne kamienice legły w gruzach, a główna uliczka, pełna gwaru i zapachu sosu pomidorowego, zmieniła się w bezkresne pole. Poznaj historię mieszkańców Amatrice.

Jedna z uliczek Amatrice przed trzęsieniem ziemi. Fot. Google Street View.
Jedna z uliczek Amatrice przed trzęsieniem ziemi. Fot. Google Street View.

Późna noc 24 sierpnia 2016 roku, ta pora, gdy Amatrice, malutkie miasteczko w sercu Apeninów, spało twardym snem. Godzina 3:36. Powietrze gęste od ciepła, gwiazdy nad dachem kościoła Santa Maria della Valle, a w domach szept snów o jutrzejszym festiwalu amatriciany, tej słynnej pasty, co pachnie boczkiem i pecorino. Nikt nie spodziewał się, że ziemia, wierna opiekunka, zdradzi ich w jednej chwili. Magnituda 6,2, nie liczba, lecz bestia, co wyrywa korzenie z dna świata.

Epicentrum blisko Accumoli, ale Amatrice, zaledwie kilka kilometrów dalej, stało się centralnym miejscem bólu. Wstrząs trwał ledwie 40 sekund, ale te sekundy rozdarły niebo i ziemię.

Wyobraź sobie: zrywasz się na równe nogi nie z budzika, lecz z ryku. Najpierw cichy pomruk, jak odległy grom, potem huk. Mury drżą, podłoga unosi się falami, meble tańczą w obłąkańczym walcu. W sypialni na Corso Umberto I, głównej uliczce miasteczka, stary zegar ścienny spada na podłogę, tłukąc szklaną szybkę w tysiąc srebrnych szpili. Sufit pęka jak suchy chleb, a dach, ten dach z czerwonej dachówki, co chronił pokolenia, osuwa się w dół, miażdżąc wszystko. "To był zły szmer przesuwających się murów" - wspominała później Sofia, która cudem ocalała z rodziną w swym domu.

Jedna z uliczek Amatrice przed trzęsieniem w 2011 roku (u góry) i po trzęsieniu w 2021 roku (na dole). Fot. Google Street View.

Krzyki rozdzierają noc: "Mamma mia! Dio mio!". Dzieci płaczą, psy wyją pod stołami, które stają się jedynymi wyspami w morzu gruzu. Domy z kamienia, te same, co przetrwały wojny i burze, walą się jak domek z kart. W jednej chwili ulica, pełna kafejek i sklepików z serem, staje się labiryntem rumowisk. Belki wystające jak kości, kurz gryzący w gardło, pył biały jak śnieg w sierpniu. Ludzie w piżamach, boso, wyrywają się na zewnątrz, ale gdzie? Na placu, gdzie wczoraj tańczyli, teraz leżą ciała. Sąsiad, ten od piekarni, przygnieciony własnym progiem.

Pierwsze minuty to chaos bez tchu. Wstrząsy wtórne, ponad 40 w ciągu trzech godzin, niektóre powyżej 5 stopni, nie dają odetchnąć. Telefonia pada, drogi blokują osuwiska, a w ciemności słychać tylko echo: "Aiuto! Pomocy!" Riccardo w panice dzwoni do krewnych w Rzymie, ale linie milczą. Starsza pani, Maria, 82 lata, wygrzebuje się spod stropu, jej ręce krwawią od szkła, a w oczach pustka. "Myślałam, że to koniec świata. Ziemia połykała nas żywcem" – opowiadała później, drżącym głosem, siedząc na kocu wśród ruin. Godziny mijają w agonii: świt przynosi helikoptery, ale one krążą nad morzem kurzu, nie mogąc wylądować. O 4:00 rano pierwsze ekipy ratowników docierają pieszo, z psami tropiącymi, latarkami i gołymi rękami.

Jedna z uliczek Amatrice przed trzęsieniem w 2011 roku (u góry) i po trzęsieniu w 2021 roku (na dole). Fot. Google Street View.

Do 9:00 rano docierają wszędzie, ale to za późno dla wielu. Pod gruzami leżą setki. Ratownicy kopią tunele w betonowych grobowcach, wołając imiona, nasłuchując oddechu. "Słyszałem bicie serca pod płytą – szeptał jeden z nich, Giovanni, ocalały saper – wyciągnęliśmy go po sześciu godzinach. Ale jego żonę... nie zdążyliśmy."

Akcja ratownicza to epopeja ludzkiej woli. Tysiące ochotników z całych Włoch, Czerwony Krzyż, wojsko, wszyscy w błocie i pocie. Psy drapią pazurami w rumowiskach, a psy policyjne wyją, gdy tropią życie. Wyciągają niemowlęta, całe rodziny, ale bilans rośnie: 299 ofiar, z czego 237 w Amatrice. "Miasto już nie istnieje" - mówił burmistrz Sergio Pirozzi, patrząc na swą dawną siedzibę, teraz stertę kamieni.

W obozach tymczasowych, pod namiotami z darów, ocaleli tulą się do siebie. "Straciliśmy dom, przyjaciół, rodzinę. Straciliśmy wszystko, nawet strach" – wyznała młoda matka, Giulia, tuląc dwoje dzieci, które cudem przeżyły. Inny, stary rzeźnik Antonio, siedział na krawędzi krateru, gdzie była jego masarnia: "Całe życie budowałem ten dobytek. Jeden wstrząs, i po wszystkim. Jak mam teraz karmić wnuki?"

Jedna z uliczek Amatrice przed trzęsieniem w 2011 roku (u góry) i po trzęsieniu w 2021 roku (na dole). Fot. Google Street View.

Odbudowa? To słowo brzmi jak obietnica, ale smakuje gorzko. W pierwszych latach – kontenery, prowizoryczne baraki, obietnice rządu. "Nowy Amatrice" na wzgórzu – nowoczesne domy z antysejsmicznymi fundamentami, szkoła, kościół. Ale proces wlókł się jak rana, co nie chce się goić. Do 2017 roku popularne komitety naciskały władze, walcząc o fundusze. W 2024, po ośmiu latach, wciąż limbo: budżetowe zamieszanie wstrzymuje miliony euro. Szpital Grifoni działa na pół gwizdka, 50% pojemności. W lutym 2025 rusza rekonstrukcja kościoła św. Franciszka, symbolu nadziei. Ale historyczne centrum? 95% budynków w ruinie, nie do zamieszkania.

Ludzie wyjechali – populacja spadła o połowę. Ci, co zostali, mieszkają w "tymczasowych" domach, co stoją latami. Dziś, we wrześniu 2025, Amatrice oddycha, ale z bliznami. Mieszkańcy, ci co przetrwali piekło, celebrują małe zwycięstwa: festiwal amatriciany wraca co roku, pachnąc wspomnień i buntu. "Osiem lat minęło, a ja wciąż budzę się o 3:36 z sercem w gardle" – mówi Luca, 45-letni mechanik, co stracił matkę i warsztat. "Odbudowujemy, ale to nie to samo. Te mury pamiętały nasze historie, a nowe... są obce." Sofia, nauczycielka, co wychowała wnuki w kontenerze: "Straciłam męża i dom, ale nie ducha. Dziś uczę dzieci, że z gruzów rodzi się siła. Ale ile razy możemy zaczynać od zera?" Burmistrz Filippo Palombini zaprasza premierkę Meloni: "Przyjedź, zobacz - to nie ruiny, to wołanie o przyszłość."

Jedna z uliczek Amatrice po trzęsieniu. Fot. Firenzepost.

Życie toczy się wolno: kawiarnie w nowych blokach, dzieci na placach zabaw z betonu, ale w oczach cień. Emigracja młodych, starzy tęsknią. Miasto walczy o tożsamość, o te smaki i pieśni, co przetrwały wstrząs.

Aby zrozumieć skalę straty, wejdź na Google Street View. Przewiń czas: przed 2016 rokiem Corso Umberto I tętni życiem – fasady z wiekiem, balkony pełne kwiatów, dzwonnica kościoła jak strażnik nad tłumem. Po 2016 roku? Gruzy po horyzont, chaos betonu i kurzu. Dziś, po usunięciu ton rumowisk, tam gdzie biegła ta główna ulica – bezkresne pola. Trawa kołysze się na wietrze, gdzie kiedyś echo kroków i śmiech. Dzwonnica stoi samotna, jak pomnik zapomnianego świata. Zmiany? Ogromne, miażdżące. Z tętniącego serca Apeninów została rana otwarta, ale w tej pustce kiełkuje nowa nadzieja – zielona, uparta, jak ziemia, co zawsze wraca do życia. Amatrice nie umarło. Ono powstaje, krok po kroku, z gruzów pamięci.

Źródło: TwojaPogoda.pl

prognoza polsat news