Ogień w turystycznym raju. Co dokładnie wydarzyło się na wyspie?
Grecja, podobnie jak wiele innych państw basenu Morza Śródziemnego, zmaga się właśnie z wielką falą pożarów. Skomplikowana sytuacja rysuje się też m.in. w okolicach Aten. Wróćmy jednak do wyspy Kos.
W poniedziałkowe popołudnie 1 lipca nad wyspą pojawiły się pierwsze kłęby dymu. Początkowo sytuacja nie wydawała się groźna, a pożar obejmował jedynie tereny górskie. Katastrofę wywołał jednak silny wiatr i panująca susza. To za ich sprawą ogień błyskawicznie się rozprzestrzeniał, zbliżając się niebezpiecznie do terenów zamieszkałych i infrastruktury turystycznej.
Władze, nie chcąc ryzykować bezpieczeństwa ludzi, podjęły decyzję o ewakuacji. Akcja objęła przede wszystkim region Kardameny: popularnego kurortu na południu wyspy. Policja i straż pożarna w pośpiechu informowały turystów o konieczności natychmiastowego opuszczenia hoteli. Wczasowicze mogli zabrać ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. W ciągu kilku godzin ewakuowano setki osób, w tym z Polski.
Turyści zostali przewiezieni do bezpieczniejszych rejonów wyspy. Głównym punktem zbornym stała się miejscowość Antimachia, gdzie udostępniono stadion, szkołę i parking. Władze zapewniają wodę, podstawowe wyżywienie i łańcuch sanitarny.
Strażacy próbują opanować pożar
Do walki z żywiołem skierowano ponad 100 strażaków, wspieranych przez dodatkowe siły ściągnięte z Aten. W akcji gaśniczej brało udział osiem samolotów gaśniczych, które nieustannie zrzucały wodę na płonące tereny.
Choć sytuacja na Kos powoli się stabilizuje, pożar z pewnością znacznie „podkopie” sezon turystyczny i zyski hoteli znajdujących się na wyspie. Warto jednak odnotować, że lokalne władze wyspy, że ogień nie uszkodził infrastruktury turystycznej ani nie spustoszył tamtejszych miasteczek.
Źródło: wydarzenia.interia.pl / opracowanie własne.
