Aktywność słoneczna nieustannie wzmaga się, ponieważ z każdym miesiącem zbliżamy się do apogeum kolejnego cyklu słonecznego, następującego co każde ok. 11 lat. Mimo, że prognozy wskazywały iż maksimum słoneczne będzie mało aktywne, to jednak rzeczywistość jest zupełnie inna.
Liczba plam na powierzchni najbliższej nam gwiazdy i energia rozbłysków jest nawet ponad dwukrotnie większa niż się wcześniej spodziewano, a to oznacza, że szczyt cyklu może być wyjątkowo obfity i tym samym niebezpieczny.
Pierwszym sygnałem są ostatnie potężne rozbłyski na Słońcu. W minioną środę (21.02) obszar aktywny AR3590 wygenerował rozbłysk klasy X1.9, który spowodował na Ziemi poważne zakłócenia w łączności radiowej w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Nowej Zelandii, wschodniej Australii i Indonezji.
W czwartek (22.02) ten sam kompleks plam wygenerował błysk klasy X6.3, który okazał się najsilniejszym od początku tego cyklu i zarazem od 7 lat. Na zdjęciu Słońca obszar ciemnych plam wyglądał imponująco i miał wielokrotnie większe rozmiary od Ziemi.
Ostrzeżenie przed kataklizmem
Takich rozbłysków będzie coraz więcej, a towarzyszyć im będą wyrzuty plazmy. Gdyby jedna z takich olbrzymich plam znajdowała się w środkowej części słonecznej tarczy, naprzeciw Ziemi i doszło w niej do wybuchu skierowanego w naszą stronę. To istnieje zagrożenie, że gigantyczne ilości słonecznej plazmy dotarłyby do ziemskich biegunów magnetycznych.
Wówczas grozi nam niezwykle silna burza geomagnetyczna, której efektem będą spektakularne zorze polarne, w skrajnym przypadku widoczne niemal na całej planecie, daleko od obszarów polarnych. To świadczyłoby o bardzo poważnym zagrożeniu.
Mogłoby się to skończyć dla ludzkości tragicznie, znacznie gorzej niż we wrześniu 1859 roku, gdy miało miejsce tzw. zjawisko Carringtona. Wiatr słoneczny dotarł do ziemskich biegunów magnetycznych w ciągu niecałych 20 godzin, a więc 2-3 razy szybciej niż zazwyczaj.
Doszło do zakłóceń i awarii w sieci telegraficznej w Europie i Ameryce Północnej. Zorze polarne, zwykle widoczne nad obszarami polarnymi, tym razem obserwowano niemal na całym świecie, nawet w krajach położonych w pobliżu równika.
Ludzkość nie dysponowała wówczas urządzeniami, które mogłyby odnotować tego typu zdarzenie. Nie miało ono też większego wpływu na normalne funkcjonowanie społeczeństwa, bo nie istniała wówczas żadna powszechna elektronika, a pierwsza na świecie sieć elektroenergetyczna na wysoką skalę powstała dopiero przeszło 20 lat później.
Mógłby nastąpić reset cywilizacji
Dobry przykład, jak groźny może być olbrzymi rozbłysk na Słońcu, mieliśmy w 1989 roku. Podczas burzy magnetycznej w marcu i sierpniu doszło do awarii sieci energetycznej w kanadyjskim stanie Quebec. 6 milionów odbiorców nie miało prądu przez 9 godzin, w dodatku pracę musiała przerwać główna kanadyjska giełda papierów wartościowych, co przyniosło gigantyczne straty finansowe.
Dzisiaj, gdy nasze codzienne życie, od transportu po łączność, uzależnione jest od energii elektrycznej, skutki takiego zjawiska, jak w 1859 roku, byłyby katastrofalne. Naukowcy sądzą, że przy odpowiednio silnej burzy magnetycznej, powstałej po wybuchu na Słońcu, uszkodzenie sieci energetycznej może objąć nawet całe kraje.
Setki milionów odbiorców straciłoby prąd na całe tygodnie, a nawet miesiące. W skrajnych przypadkach przywracanie dostaw energii trwałoby kilka lat. Naprawa całych systemów energetycznych byłaby niezwykle czasochłonna i kosztowna. Według szacunków niemieckiej firmy ubezpieczeniowej Allianz straty materialne takiego zdarzenia mogłyby sięgać nawet bilionów dolarów.
To może się okazać gorsze dla normalnego funkcjonowania społeczeństwa niż odbudowa po przejściu tornada czy nawet największej powodzi. Zjawiska te dotykają miasta, regiony i kraje, zaś wpływ Słońca obejmuje całe kontynenty, całą naszą planetę jednocześnie.
Źródło: TwojaPogoda.pl / NASA / NOAA.