Cyklon Freddy zapisze się na kartach historii meteorologii, ponieważ żaden inny cyklon tropikalny nie panował aż tak długo. Narodził się 2 lutego nad Morzem Timor, między wybrzeżami Australii i Indonezji, a zakończył swój żywot 15 marca w afrykańskim Malawi.
To oznacza, że szalał rekordowe 5 tygodni i 4 dni, w dodatku pokonując ponad 12 tysięcy kilometrów, jako pierwszy cyklon przemierzając ze wschodniego na zachodni kraniec wody Oceanu Indyjskiego.
W apogeum swojej siły żywioł osiągnął czwartą, przedostatnią kategorię w skali, co oznacza, że średnia prędkość wiatru dochodziła do 220 km/h, a pojedyncze porywy do 270 km/h. Cyklon spustoszył Mauritius i Reunion, a następnie krążył nad Madagaskarem, kilkukrotnie uderzając w wybrzeża.
Dwukrotnie nawiedził również Mozambik, Zimbabwe i Malawi, dając się we znaki pośrednio także w Republice Południowej Afryki, Eswatini i Zambii. Wszędzie tam przyniósł ulewne deszcze, powodzie, osunięcia ziemi i huraganowe wiatry.
Szkody poczynione przez żywioł są katastrofalne, szczególnie w Mozambiku i Malawi, gdzie cyklon okazał się najsilniejszym w historii pomiarów. Zginęło ponad 460 osób, a blisko 200 tysięcy pozostało bez dachu nad głową.
Z powodu zniszczonych dróg i mostów nie można dotrzeć do wielu miejscowości odciętych od świata. Mieszkańcy są tam pozostawieni sami sobie, pozbawieni żywności, czystej wody i lekarstw. Władze nie radzą sobie ze skutkami kataklizmu.
W dobie ocieplającego się klimatu, bardzo dużo energii cieplnej gromadzi się w oceanach, co skutkuje nasilaniem się cyklonów tropikalnych. Żyją one dłużej, pokonują większe dystanse i docierają tam, gdzie wcześniej ich nie doświadczano. Szkody z tego tytułu wciąż rosną, a ludzkie życie jest zagrożone.
Źródło: TwojaPogoda.pl / NOAA / UNICEF.