Noc z wtorku na środę (14/15.06) całkiem nieoczekiwanie przyniosła nam aż dwa spektakularne zjawiska na niebie. Pierwszym była oczywiście superpełnia Truskawkowego Księżyca, największa w tym roku.
Nasz naturalny satelita zbliżył się do Ziemi na najmniejszą odległość, jednocześnie powiększając swoją tarczę o 14 procent i rozjaśniając o 32 procent wobec zwyczajnej pełni. Nisko nad horyzontem Srebrny Glob przybrał krwistoczerwoną barwę.
Czerwcowa pełnia zwana jest Truskawkowym Księżycem. Określenie to pochodzi od Algonkinów, plemienia indiańskiego zamieszkującego tereny nad rzeką Ottawą w południowej części kanadyjskiej prowincji Quebec. Jak sama nazwa wskazuje, to idealny czas na małe, czerwone i słodkie owoce.
Wyświetl ten post na Instagramie
Wszyscy ci, którzy zwrócili wzrok z południowego na północne niebo, ujrzeli kolejny spektakl, który pojawił się zupełnie przypadkowo, bez żadnej zapowiedzi. To przepiękne obłoki srebrzyste, na które sezon właśnie się rozpoczął.
To bardzo kapryśny fenomen, ponieważ jednej nocy rozświetla niebo, a innej nie ma po nim śladu. Tym razem prezentował się wyjątkowo. Widziany był wszędzie tam, gdzie pojawiły się rozpogodzenia, zarówno na północy, jak i na południu kraju.
Wyświetl ten post na Instagramie
Obłoki srebrzyste mają barwę od niebieskawej lub srebrzystej, czasami pomarańczowej do czerwonej. Dzięki temu odcinają się na tle ciemnego nocnego nieba. Są one bardzo podobne do chmur wysokiego piętra, a więc Cirrus i Altostratus, jednak unoszą się dużo wyżej od nich, na wysokości 85 kilometrów nad powierzchnią ziemi, a więc o ponad 70 kilometrów wyżej niż nawet najbardziej rozbudowane w pionie zwyczajne chmury.
Wyświetl ten post na Instagramie
Często są mylone z zorzami polarnymi, chociaż zupełnie się od nich różnią. Możemy je obserwować mniej więcej po upływie 1-2 godzin od zachodu Słońca na niebie północno-zachodnim oraz 1-2 godziny przed wschodem Słońca, tym razem na niebie północno-wschodnim.
Wyświetl ten post na Instagramie
Naukowcy w ostatnich latach poczynili postępy w jego badaniu. Wiemy już, że są to pozostałości po meteoroidach, czyli niewielkich kamykach, które wpadają każdego dnia w olbrzymiej ilości do ziemskiej atmosfery. Są często tak niewielkie, że niewidoczne gołym okiem.
Wyświetl ten post na Instagramie
Podczas przelotu przez atmosferę pozostawiają za sobą dym, który powstaje z cząstek oderwanych od ich powierzchni w procesie ablacji. Te cząstki na wysokości około 80 kilometrów nad ziemią przy temperaturze minus 128 stopni zaczynają krystalizować. To właśnie od kryształków odbijają się promienie znajdującego się płytko pod horyzontem Słońca, a te zaczynają „świecić”.
Źródło: TwojaPogoda.pl