Coraz bardziej niepokojące informacje docierają do nas z Karaibów, gdzie w pierwszych dniach roku przebudził się po 42-letnim uśpieniu wulkan La Soufrière w wyspiarskim kraju Saint Vincent i Grenadyny. Sytuacja jest bardzo poważna, ponieważ archipelag zamieszkuje ponad 120 tysięcy ludzi.
W dalszym ciągu kontynuowana jest erupcja wylewna, w wyniku której rośnie kopuła lawowa. Ma ona długość 428 metrów, szerokość 217 metrów, wysokość 80 metrów, a całkowita szacunkowa objętość wynosi 4,5 miliona metrów sześciennych.
Naukowcy ostrzegają, że wulkan ma znacznie większy potencjał, a to oznacza, że erupcja zmienić się może z wylewnej w wybuchową, ale nie sposób przewidzieć kiedy może to nastąpić. Dlatego mieszkańcy północnej części wyspy, nad którą góruje wulkan, muszą się liczyć z ewakuacją i to w każdym momencie.
Podczas poprzedniej erupcji w 1979 roku udało się uratować życie wielu ludzi tylko dlatego, że w porę wydano ostrzeżenia, a mieszkańcy zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy, uciekli ze swych domów. Ostrzeżeń nie było 1902 roku i wtedy zginęło niemal 1,7 tysiąca osób.
Budzi się też niedaleki Pelée
Jakby tego było mało to kilka godzin po erupcji La Soufrière doszło do wybuchu wulkanu Pelée na sąsiedniej Martynice. Chociaż naukowcy sądzą, że oba wulkany są ze sobą połączone, to jednak ich erupcje w tym samym czasie zdarzają się przypadkowo.
Ten przypadek może się powtórzyć, ponieważ od kwietnia 2019 roku obserwuje się kolejne etapy budzenia się wulkanu, od zwiększającej się częstotliwości trzęsień ziemi przez pływy magmowe aż po reaktywację systemu hydrotermalnego.
Najnowsze sygnały zaobserwowano 8 i 9 listopada 2020 roku. Chociaż jeszcze nie notuje się deformacji wulkanu na sieci obserwacyjnej, to jednak wystąpienie tych trzech różnych typów sygnałów sejsmicznych pochodzenia wulkanicznego, wskazuje na wyraźną zmianę w aktywności wulkanu Pelée, która zmierzać będzie ku erupcji.
Z tego powodu w ostatnich dniach 2020 roku wulkanolodzy podnieśli stopień zagrożenia ze strony wulkanu z 1 do 2 w 4-stopniowej skali. Żółty alarm oznacza, że naukowcy powinni wzmocnić sieć obserwacyjną i zmobilizować zasoby ludzkie w celu lepszego monitorowania i analizowania sytuacji.
Śmiercionośna erupcja
Pelée nie dawał o sobie znać od 1932 roku. Wybucha rzadko, ale prawie zawsze bardzo gwałtownie. Wydobywające się z jego krateru pióropusze popiołów i rozżarzone do czerwoności fontanny lawy pamiętają tylko najstarsi mieszkańcy.
Nic więc dziwnego, że od ostatniej erupcji populacja podnóży wulkanu wielokrotnie wzrosła, na całej wyspie do blisko 400 tysięcy. Ludność przestała się obawiać, co może się bardzo źle skończyć. Naukowcy ostrzegają, że Pelée budzi się ze snu i może być niezwykle niebezpieczny.
O tym, jak bardzo, można się było przekonać 119 lat temu. 8 maja 1902 roku wulkan wybuchł z niezwykłą mocą. Mieszanina gazów wulkanicznych rozgrzanych do niemal tysiąca stopni, popiołów i odłamków skalnych, przemieszczają się z prędkością ponad 100 km/h, zmiotła z powierzchni ziemi miasto Saint-Pierre.
30 tysięcy mieszkańców nie miało żadnych szans na ucieczkę. Gdy usłyszeli grom dźwiękowy, było już za późno. Zginęli tak, jak stali, spaleni żywcem lub przysypani popiołami na wysokość nawet kilku metrów. Erupcję przeżyły tylko 3 osoby, w tym więzień wtrącony do lochu.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Smithsonian.