Morze Bałtyckie to jeden wielki magazyn ciepła, który, jak każdy duży akwen, bardzo powoli reaguje na zmiany temperatury powietrza. Mija zazwyczaj kilka tygodni, zanim tęgie mrozy powodują jego zamarzanie. Dotychczas zima była łagodna, więc Bałtyk nie zamarzł nawet w strefie przybrzeżnej.
Temperatura wody osiąga nawet 5 stopni powyżej zera, tymczasem napływ zimnej, arktycznej masy powietrza, spowodował gwałtowne parowanie wody w jej warstwie powierzchniowej.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Pojawiła się tzw. mgła z wyparowania (nazywana też dymieniem morza), która unosząc się, zaczęła zasilać formujące się na skutek dużego pionowego zróżnicowania temperatury, chmury kłębiasto-deszczowe Cumulonimbus. W tych chmurach, znanych nam z letnich burz, następowała przemiana dużych ilości skraplającej się pary wodnej w kryształki lodowe.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Tworzyły się olbrzymie ilości płatków śniegu, które gnane wiatrem w kierunku brzegów Zalewu Wiślanego, zaczęły opadać od piątkowego (25.12) wieczora aż po sobotni (26.12) poranek w postaci śnieżyc. Od rejonu Elbląga przez Frombork po Braniewo spadło nawet 15-20 cm białego puchu. Dla porównania na szczytach Tatr leży 12 cm śniegu.
To właśnie dzięki temu zjawisku, nazywanemu "efektem morza" na Pomorze i Mazury potrafi w ciągu 1-2 dni spaść nawet pół metra śniegu. Zdarza się, że śnieżycom towarzyszą pioruny z donośnymi grzmotami. Mówimy wówczas o tzw. burzy śnieżnej. Może ona w krótkim czasie skutecznie sparaliżować życie niejednego miasta.
Chmury śniegowe nie zapuszczają się zbyt daleko w głąb lądu, ponieważ ich paliwem jest para wodna unosząca się nad ciepłymi wodami Bałtyku, więc, gdy tracą z nią kontakt, zaczynają dosłownie wyparowywać.
Źródło: TwojaPogoda.pl / IMGW.