FacebookTwitterYouTubeIstagramRSS

Polska odczuje skutki potężnego trzęsienia ziemi w Rumunii. "Może się zdarzyć, że któryś budynek runie"

Z sejsmologiem dr Pawłem Wiejaczem rozmawiamy na temat trzęsienia ziemi, które wkrótce nawiedzi Rumunię, a które może dać się we znaki w Polsce. Pytamy też o zapowiadany wstrząs w Kaliningradzie, zagrożenie tsunami na wybrzeżach Bałtyku oraz o gigantyczne trzęsienie, które w czasach Jana Długosza nawiedziło ziemie polskie rujnując Wrocław i Kraków.

Fot. unsplash / Lorenzo Bollettini.
Fot. unsplash / Lorenzo Bollettini.

Badania poczynione w ramach Globalnego Programu Szacowania Ryzyka Trzęsień (GSHAP), wykazały, że w Rumunii ryzyko bardzo silnego trzęsienia osiąga najwyższy stopień spośród całej Europy. Jeśli czarne scenariusze się sprawdzą, to kraj ten czeka gigantyczne trzęsienie, które zdarza się średnio co 35 lat i już się spóźnia.

Sejsmolog dr Paweł Wiejacz, z którym rozmawialiśmy, przestrzega, że jeśli wstrząs osiągnie siłę co najmniej M=7.3, to skutki tego kataklizmu mogą odczuć nie tylko Rumuni, ale też mieszkańcy całej środkowej i południowo-wschodniej Europy, w tym również Polski.

Park Narodowy Vrancea, epicentrum gigantycznych trzęsień ziemi. Fot. Daniel Vioi.

O tym, że problem jest poważny, świadczy kolejny wstrząs umiarkowanej siły, który wczoraj (14.03) nawiedził obszar Parku Narodowego Vrancea w środkowo-wschodniej Rumunii. To właśnie tam, między miastami Braszów i Fokszany, zlokalizowane będzie epicentrum tego zapowiadanego, gigantycznego wstrząsu.

Ostatni potężny wstrząs miał tam miejsce 4 marca 1977 roku o godzinie 21:20. Trzęsienie o sile M=7.2 spowodowało śmierć 1578 osób, z czego 1424 w samym Bukareszcie, stolicy Rumunii. Ponad 11 tysięcy ludzi zostało rannych. Zawaliło się 35 tysięcy budynków, a straty sięgnęły 2 miliardów dolarów.

Jakie w Polsce mogłyby być skutki potężnego trzęsienia ziemi z epicentrum w Rumunii?

Paweł Wiejacz: Trzęsienia ziemi występują tam dość regularnie co około 35-40 lat. Co prawda między ostatnimi dwoma trzęsieniami było tylko 9 lat, co burzy tę statystykę, ale od ostatniego trzęsienia minęło już 41 lat. Już więc czas, a długi okres od poprzedniego trzęsienia stwarza prawdopodobieństwo, że najbliższe trzęsienie będzie bardzo duże. Tzn. bardzo duże, jak na Rumunię, spodziewałbym się jakiegoś M=7.3 do M=7.5.

W przeszłości takie sytuacje w Polsce się już zdarzały, ale tak dawno że nie było wtedy wysokich budynków, może za wyjątkiem wież kościelnych. Katastrofy nie powinno być, choć stuprocentowo zaręczyć nie można: zawsze może się przytrafić budynek, który wykonano z pogwałceniem norm budowlanych i taki budynek mógłby runąć. Zawsze może ktoś pechowo jechać samochodem po wiadukcie i na skutek trzęsienia stracić panowanie nad kierownicą, przełamać barierki i spaść.

M=7.3 do 7.5 z Rumunii byłoby w Polsce na wyższych piętrach odczuwalne aż po Gdańsk. Ze względu na odległość odczuwalne byłyby przede wszystkim fale powierzchniowe, powodujące odczucie bujania na boki z częstotliwością kilkunastu sekund. Bujałyby się żyrandole, mogłyby spadać drobne przedmioty z półek. Przebywającym w budynkach wydawałoby się że budynek się wali, zaczęliby uciekać i byłyby przede wszystkim ofiary paniki. Bo, co do samych budynków, to na spękaniach tynków, szczególnie wokół otworów okiennych i drzwiowych, powinno się skończyć.

Ponadto z dużym prawdopodobieństwem zadziałałyby zabezpieczenia w windach i te masowo zatrzymałyby się pomiędzy piętrami. Na pewno zadziałałyby zabezpieczenia gazociągów i rurociągów i zostałyby one wyłączone, ale mowa jest tutaj o instalacjach przesyłowych, a nie dostawczych. Zanim zabrakłoby gazu do kuchenek i piecyków, zdążono by odblokować zabezpieczenia. Natomiast duże zakłady przemysłowe zużywające dużo gazu, w szczególności wszelkie zakłady azotowe, zostałyby zmuszone do przejścia na pracę z nagromadzonych zapasów, a jeśli by ich nie mieli, to musieliby przerwać produkcję.

Ogólne poruszenie i panika prawdopodobnie spowodowałyby przeciążenie łącz telefonii komórkowej, i przez pewien czas nie można będzie się nigdzie dodzwonić. Internet bezprzewodowy też będzie miał przerwy w działalności, ale te utrudnienia powinny ustąpić w przeciągu godziny lub dwóch godzin od zjawiska. Mogłaby być pewna ilość osób rannych od spadających z góry przedmiotów, względnie, tak jak się zdarzyło w Kaliningradzie: ofiara śmiertelna na skutek zawału serca spowodowanego strachem.

5 czerwca 1443 roku Śląsk nawiedziło potężne trzęsienie ziemi, które odczuła cała środkowa część Europy. Jan Długosz, który był bezpośrednim świadkiem trzęsienia, zanotował, że "wieże i gmachy waliły się na ziemię, rzeki występowały z łożysk, a ludzie nagłym strachem zdjęci, od zmysłów i rozumu odchodzili". Czy udało się ustalić, gdzie znajdowało się jego epicentrum? Jeśli wtedy doszło do tak wielkiego wstrząsu, to czy może się on jeszcze powtórzyć w dzisiejszych czasach?

Paweł Wiejacz: To było duże trzęsienie ziemi w Bańskiej Szczawnicy na Słowacji. Jan Długosz ograniczył się do opisania tego, co wystąpiło przy tej okazji w Polsce. W 1972 roku dr Pagaczewski sporządził katalog trzęsień ziemi z terenu Polski. Kiedy go chciał opublikować, cenzor z ul. Mysiej w Warszawie wykreślił passus o Bańskiej Szczawnicy. Sam wpis pozostawił, wraz z listą miejsc w Polsce, gdzie trzęsienie było odczuwalne. W taki oto sposób PRL-owska cenzura ma "wkład" do polskiej sejsmologii, przez "wynalezienie" trzęsienia ziemi na Dolnym Śląsku, którego nigdy nie było.

Faktem jest, że karpackie trzęsienia ziemi są znacznie lepiej odczuwalne w azymutach północno-zachodnim i południowo-wschodnim niż w pozostałych. Tym należy tłumaczyć że trzęsienie ziemi z Bańskiej Szczawnicy było odczuwalne na Dolnym Śląsku, a nie bliżej, choć było ono odczuwalne w Krakowie.

Skala zagrożenia trzęsieniami ziemi. Najgroźniejsze strefy oznaczono kolorem fioletowym. Ciemny odcień tego koloru wskazuje na okręg Vrancea we wschodniej Rumunii. Dane: ESPON.

Nie można stuprocentowo wykluczyć że cenzor miał rację i że tego samego dnia, co w Bańskiej Szczawnicy, było także trzęsienie na Dolnym Śląsku. Ale to mniej więcej taka szansa, jak trafienie szóstki w lotto: czasami, bardzo czasami, rzeczywiście się to zdarza. Co do trzęsienia ziemi z Bańskiej Szczawnicy: tak, może się to powtórzyć. Upłynęło już tyle czasu, a to trzęsienie jest jedynym przejawem tak dużej sejsmiczności z tamtego rejonu. Nie można niczego powiedzieć o tzw. okresie powrotu.

Natomiast co do trzęsień ziemi na Dolnym Śląsku, to owszem, mogą one występować. Ale analiza danych historycznych zdaje się wskazywać że graniczną wartością magnitudy, jakiej można się tam spodziewać jest M=5.0. Czyli, tak można powiedzieć, drgania byłyby najwyżej 2 razy większe od tych, jakie występują na skutek największych wstrząsów generowanych przez górnictwo w Legnicko-Głogowskim Okręgu Miedziowym, także na Dolnym Śląsku. Szkody byłyby, bo takie zjawiska górnicze też powodują szkody.

Co wiemy o trzęsieniu ziemi, przed którym przestrzegają Rosjanie, z epicentrum na Sambii, silniejszego od tego z 2004 roku? Czy rzeczywiście może być ono aż tak potężne i zagrażać północnej Polsce?

Paweł Wiejacz: To jest raczej mniemanologia. Tektonika tego rejonu jest nadspodziewanie skomplikowana i przy tak złożonej tektonice nie da się wykluczyć występowania trzęsień dużych. Nie ma danych o występowaniu tam wielkich trzęsień ziemi w przeszłości, ale jeśli one występują np. raz na 10 tysięcy lat, to ani mamuty ani nosorożce włochate nie pozostawiły nam informacji o tym.

Rosyjska sejsmologia jest jednak baaardzo specyficzna, ja to zaczynam rozumieć dopiero teraz, po odejściu z Instytutu Geofizyki PAN. Sądzę że swoje domniemania Rosjanie opierają na tym, że poprzednia aktywność sejsmiczna w Sambii wystąpiła w 1303 roku, a następnie, jeszcze silniej i w 1328 roku. A potem aż do 2004 roku praktycznie nic, przynajmniej nic tej wielkości.

W obwodzie kaliningradzkim po wstrząsach z 21 września 2004 roku rozstąpiła się ziemia. Fot. Twitter.

Rosjanie przenoszą więc tamten schemat na dzisiejsze czasy i na tej podstawie wróżą kolejne trzęsienie gdzieś w latach 2018-2037, per analogiam do zjawiska z 1328 roku. Zachodnia sejsmologia zamiast tego starałaby się roztrząsać przemieszczanie się płyt tektonicznych i stan naprężeń, co wprawdzie jest metodą bardziej naukową, ale wobec nieznajomości większości parametrów, czy rzeczywiście jest to metoda bardziej wiarygodna od rosyjskiej?

Ryzyko takiego trzęsienia istnieje, ale nie spodziewałbym się zjawiska wielokrotnie większego od zjawisk z 2004 roku. Zjawisko trochę większe może spowodować jakieś szkody w północnej Polsce, ale nie będzie to wszechobecny obraz ruin i zniszczenia, co najwyżej uszkodzenia niektórych budowli.

Czy podmorskie trzęsienia ziemi w rejonie Skandynawii, gdzie podnosi się ona od czasu ustąpienia lodowca, mogą powodować wybuchy uwalniającego się metanu i wywoływać fale tsunami, które zagrażałyby polskiemu wybrzeżu? Po ostatnich ustaleniach naukowców z Uniwersytetu Szczecińskiego wiemy, że takie tsunami wystąpiło, a fale naniosły piasek z dna Bałtyku od 300 metrów do nawet ponad 600 metrów od plaż.

Paweł Wiejacz: Bałtyk jest płytkim morzem. Nawet jeżeli dojdzie do wybuchu uwalniającego się metanu, powstanie zjawisko tsunamipodobne. Przede wszystkim nie będzie miało tej prędkości propagacji, co tsunami, a co za tym idzie, spowolnienie fal przy dotarciu do plaż będzie relatywnie mniejsze, skutkiem czego spiętrzenie fal będzie nieduże. Przy płaskim wybrzeżu rzeczywiście może dojść że fale naniosłyby piasek nawet na 600 metrów w głąb lądu, ale nie działoby się to tak nagle, jak przy uderzeniu fali tsunami w Japonii.

Zatapianie byłoby powolniejsze, czy na tyle powolne żeby dać radę uciec przed tym pieszo, to nie wiem, ale samochodem raczej dałoby radę, jeśli byłaby droga. Takie zjawiska w przeszłości nękały rybaków, a to dlatego że pozostawiali oni swoje łodzie na przystaniach zlokalizowanych głównie u ujścia rzek. Zjawisko powodowało cofkę w rzece, uwalniało łodzie z przystani i unosiło Bóg jeden wiedział gdzie.

Które miejsca na świecie są obecnie najbardziej narażone na potężne trzęsienia ziemi. Wiemy już, że jest to Kalifornia (Los Angeles, San Francisco), a także Turcja (Stambuł). Które jeszcze?

Paweł Wiejacz: Tak naprawdę trudno to sprecyzować, bo trzeba by zająć się osobno każdym rejonem sejsmicznym, a tych jest wiele. Trudno też jest porównywać poszczególne rejony, bo M=7.2 w Rumunii stwarza większe zagrożenie niż M=8.2 w Japonii, bo w Japonii są lepiej przygotowani, jest lepsze budownictwo, a ponadto samo trzęsienie wystąpi najpewniej pod morzem, i te kilkadziesiąt kilometrów do wybrzeża spowoduje, że szkody nie będą tak duże, jak gdyby epicentrum było na lądzie. Inna jest też budowa geologiczna, inna spodziewana głębokość wystąpienia zjawiska, a wszystko to ma wpływ na jego skutki.

Można się spodziewać dużego trzęsienia ziemi w Japonii, może nie tak wielkiego jak w 2011 roku, ale znacznie bliżej Tokio. Nawet jeśli będzie mniejsze od tamtego trzęsienia o 0,5 magnitudy, to skutki będą większe, pomimo że Japonia jest na to przygotowana. Ale trzęsienie nawiedzi rejon gęsto zamieszkany. Kiedy wystąpi? Prawdopodobnie w ciągu najbliższych 20 lat.

Osobiście trochę się dziwię, że wobec takiego ryzyka Japończycy zdecydowali się na organizację Letnich Igrzysk Olimpijskich w 2020 roku. Szansa że trzęsienie wystąpi akurat podczas igrzysk jest niewielka, ale szansa, że wystąpi do czasu igrzysk i uniemożliwi przygotowania, to już jakieś 7-8 procent, a to nie jest już takie błahe zagrożenie.

W Ameryce trudne do sprecyzowania jest zagrożenie dla Seattle. Dane geologiczne z tamtego rejonu zaświadczają o występowaniu gigantycznych trzęsień ziemi. Ocenia się, że mogły one osiągać M=9.5 przeciętnie co 300-400 lat. Temat ten funkcjonuje także w miejscowych legendach indiańskich. Ostatnie takie trzęsienie ziemi było tam w 1700 roku, kiedy jeszcze byli tam tylko Indianie, rok wyznaczono na podstawie słojów drzew, które powaliło w trzęsieniu. W Japonii odnotowano wtedy, bodajże 23 stycznia, falę tsunami niepoprzedzoną trzęsieniem. Istnieją domysły, że od tego zjawiska. Powoli nadchodzi więc czas, choć w tym przypadku odpowiedź na pytanie "kiedy?" brzmi "kiedyś w ciągu najbliższych 200 lat".

Nie przesadzałbym natomiast z zagrożeniem Los Angeles. Tamtejsza sejsmiczność charakteryzuje się tym, że do trzęsień ziemi dochodzi, małych często, a dużych, co 10-20 lat. Nie ma jednak informacji o trzęsieniach ogromnych, powyżej M=8. Wydaje się że tamtejsze naprężenia rozładowują się w tych zjawiskach z przedziału M=7 - M=8, do których dochodzi co te 10-20 lat. A większe zjawiska są wymysłem żądnych sensacji dziennikarzy, żerujących na ludzkiej nieświadomości podsycanej tymi zjawiskami co są.

Naukowcy zaś nie zaprzeczają. Kto by zaprzeczał informacjom, dzięki którym łatwiej o finanse? A naukowo jest tam co robić, teren jest skomplikowany geologicznie, jest co badać i jest z czego mieć atrakcyjne wyniki badań. Jeżeli przykręconoby strumień pieniędzy, to nie byłoby środków na te prace naukowe. To, że te badania w bezpośredni sposób nie służą prognozie, o tym wiedzą tylko sejsmolodzy. Dla publiki można tak ubrać te wyniki, aby myślała że służą. Nie da się zresztą stwierdzić że nie posłużą. Przyczyniają się do coraz lepszego poznania mechanizmów rządzących tektoniką tego rejonu i może w końcu ktoś to kiedyś rozgryzie, żeby móc dać prognozę. Jak dotąd jednak efektów tego nie ma.

Jest na świecie wiele innych miejsc, w których może dojść do dużych trzęsień. Nie myśli się o nich, bo one nie są tak istotne dla gospodarki jak w Japonii czy Kalifornii, i znajdują się znacznie dalej od nas niż wymienione Stambuł i Rumunia.

Czy jesteśmy w stanie zawczasu przewidywać trzęsienia ziemi? Jeśli tak, to na ile przed ich wystąpieniem?

Paweł Wiejacz: Generalnie nie. Jesteśmy w stanie przewidywać trzęsienia ziemi w niektórych rejonach sejsmicznych, na podstawie obserwacji gdzie i kiedy występowały zjawiska w przeszłości można wytypować miejsca, gdzie wystąpią najbliższe zjawiska w przyszłości. Przewidywanie tego kiedy one wystąpią, ma bardziej cechy zgadywania, na podstawie analogii do znanych sytuacji z przeszłości.

Istnieje coś takiego jak cykl sejsmiczny, na który składa się okres gromadzenia naprężeń, a potem wyzwolenie ich w trzęsieniu i wstrząsach następczych. Nie oznacza to, że nie mogą występować mniejsze trzęsienia w trakcie cyklu, które chwilowo uwolnią część naprężeń. Im dany rejon jest zdolny gromadzić wyższe naprężenia, tym trzęsienie ziemi będzie większe. Ale także gromadzenia naprężeń w różnych rejonach sejsmicznych odbywa się w różnym tempie.

Taki cykl sejsmiczny jak w Rumunii, te 35-40 lat, jest wyjątkowo krótki. Gdy mowa jest o wielkich trzęsieniach ziemi powyżej M=8, cykle sejsmiczne trwają po kilkaset lat. Oznacza to że dla większości świata, od czasu epoki Wielkich Odkryć Geograficznych nasza wiedza opiera się na odnotowaniu zaistnienia jednego zjawiska w przeszłości. Jeśli mamy szczęście i mamy informację o dwóch zjawiskach, to znamy czas jaki upłynął między nimi. Odkładamy taki sam czas od ostatniego zjawiska i mamy domniemany czas wystąpienia zjawiska w przeszłości. I... tyle.

Naprawdę może być, że czas pomiędzy tymi dwoma zjawiskami w przeszłości był dłuższy niż przeciętny i kolejne trzęsienie wystąpi wcześniej niż nasza prognoza. Możliwa jest też sytuacja odwrotna. Wtedy świat uzna, że ta prognoza sejsmologiczna nie sprawdziła się, i kiedy pogodzi się z tym że sejsmolodzy się mylili, wtedy właśnie przyjdzie trzęsienie.

A ponadto, prognoza sejsmologiczna nawet jeśli jest, nie posiada cech użytecznych. O zagrożeniu Stambułu wiemy. Ale gdyby w myśl ochrony życia ludzkiego ewakuować go np. na najbliższe 10 lat, to koszt takiej ewakuacji byłby nieporównywalnie wyższy niż koszt szkód wyrządzonych w mieście przez trzęsienie. W trzęsieniu zginie też pewna ilość osób. Ale czy gdyby przeprowadzić ewakuację, czy nikt nie zginie? Są ludzie chorzy, starzy, przyzwyczajeni do swoich miejsc. Ewakuacja to także zwiększenie uciążliwości życia, a im większa uciążliwość, tym częstsze są przeróżne przypadki losowe.

Skąd też pewność że, niezależnie od uciążliwości ewakuacji, nikt nie popełni samobójstwa na skutek smutku i zgryzoty? Albo z poczucia beznadziejności z utraty swojego sklepu, który miał w Stambule, czego nie jest mu w stanie wynagrodzić żaden zasiłek ewakuacyjny? Dodajmy do tego, że przepisy przepisami a życie życiem. Uczciwi ludzie ewakuowaliby się gdyby coś takiego zarządzono, ale złodzieje nie posłuchaliby tylko skorzystali z okazji.

dr Paweł Wiejacz jest sejsmologiem, przez 28 lat pracował w Instytucie Geofizyki PAN.

Źródło: TwojaPogoda.pl

prognoza polsat news