Wrocław i okolice to tej zimy najmniej zimowy rejon naszego kraju. Według danych Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW) od początku sezonu zimowego w stolicy Dolnego Śląska nie zdarzył się ani jednej dzień z pokrywą śnieżną, która osiągałaby 1 cm grubości.
To jest równoznaczne z tym, że nie notowano oficjalnie pokrywy, lecz jej ślad w postaci płatów, które występowały w sumie przez 9 dni. Norma z lat 1970-2000 mówi zaś o 40 dniach z pokrywą śnieżną o grubości co najmniej 1 cm w okresie zimowym oraz jej średniej grubości na poziomie 7 cm. Tak małej ilości spadłego śniegu i tak krótkiego czasu jego utrzymywania się nie notowano od lat.
Nawet podczas jednej z najcieplejszych zim w historii, na przełomie 2006 i 2007 roku, przed końcem stycznia pokrywa śnieżna osiągała wysokość 25 cm. Jeśli w lutym i marcu śniegu we Wrocławiu nadal będzie bardzo mało, to zima zapisze się jako jedna z najmniej śnieżnych w całej historii pomiarów meteorologicznych.
Co więcej, od początku sezonu zimowego odnotowano tylko 2 dni z całodobowym mrozem. Najniższa temperatura w pełni dnia wyniosła minus 1 stopień. Z kolei największy mróz nocno-poranny sięgnął minus 7 stopni. Od 1 grudnia aż przez 8 dni temperatura przekraczała we Wrocławiu 10 stopni. Najwyższą wartością było 14 stopni.
Jednak nie tylko na zachodzie kraju zima jest łagodna. Podobnie jest też na wschodzie, gdzie śnieg i całodobowy mróz utrzymywały się dotąd częściej niż na zachodzie, ale daleko im do pokaźnych statystyki przynajmniej z ostatnich lat.
W Warszawie dotychczas odnotowano 19 dni z pokrywą śnieżną co najmniej o grubości 1 cm. Dla porównania norma z lat 1971-2000 dla całego sezonu zimowego wynosi 55 dni. Najwyższa grubość pokrywy sięgała 10 cm, z kolei jej średnia grubość wyniosła 5 cm w porównaniu z normą wieloletnią na poziomie 8 cm.
Łagodnie zima zapisuje się też na Suwalszczyźnie. Na polskim biegunie zimna, gdzie śnieg i mróz powinny się utrzymywać najdłużej pośród obszarów nizinnych, a także mieć największą skalę, jednego i drugiego dotychczas było tyle, co kot napłakał. Śnieg o grubości co najmniej 1 cm utrzymywał się w Suwałkach przez 29 dni, tymczasem norma wieloletnia dla całego sezonu zimowego wynosi ponad 80 dni.
Żeby nadrobić zaległości śnieg musiałby leżeć przez cały luty i ponad połowę marca, a na to, zgodnie z ostatnimi prognozami, się nie zanosi. Maksymalna grubość pokrywy wyniosła 17 cm, ale tylko przez jeden dzień. Z kolei średnia grubość pokrywy dochodziła do 6 cm wobec normy, która jest dwukrotnie wyższa.
Według danych IMGW grudzień zapisał się ciepło, zwłaszcza we wschodniej połowie kraju, gdzie średnia temperatura była nawet o 3 stopnie wyższa od normy z lat 1970-2000. Szczególnie nietypowo ciepło było na Podlasiu i Lubelszczyźnie.
Styczeń był równie łagodny. Tak ciepłego pierwszego miesiąca w roku nie mieliśmy od 3 lat, tyle samo lat czekaliśmy na pierwszy styczeń z temperaturą powyżej normy. Średnia temperatura była wyższa od normy od 1,5 stopnia na Suwalszczyźnie do niemal 4 stopni na południu i południowym zachodzie kraju.
Przybywa ciepłych styczniów, a zmniejsza się liczba styczniów bardzo zimnych, ale jeśli zastosujemy 10-letni filtr, to okazuje się, że krzywa obniżała się stale, z lekkimi fluktuacjami, od początku lat 90. ubiegłego wieku, które przyniosły zdecydowanie najwięcej ciepłych styczniów w okresie powojennym. Obecnie trend zatrzymał się na poziomie normy, więc rodzi się pytanie, co dalej? Nadal będzie spadać czy odbije się?
Przełomowe okazały się zimy 1988-1990, po których mieliśmy aż 8 ciepłych lub bardzo ciepłych styczniów z rzędu. Obecnie jedne stycznie są ciepłe, a następne równie zimne. Dla porównania w 2013 roku mieliśmy zimny styczeń, w 2014 roku okazał się w części kraju ciepły, w innej zimny, więc średnio wyszło w granicach normy. W 2015 roku styczeń był bardzo ciepły, ale już następny był chłodny, szczególnie na północy i wschodzie. Ubiegłoroczny okazał się drugim z rzędu poniżej normy. W tym roku nadeszło odbicie.
Źródło: TwojaPogoda.pl / IMGW.