W ostatnich dniach pokrywę lodową obserwowano jedynie na północnych krańcach Morza Bałtyckiego. Ma ona przeważnie zaledwie od 10 do 20 cm, a więc nie dość, że jest bardzo cienka, to jeszcze obejmuje niezwykle mały obszar.
Lodu zupełnie nie ma Zatoce Fińskiej, o polskim wybrzeżu nie wspominając, bo jak lód mógłby się pojawić, gdy temperatura wody sięga nawet 4-5 stopni. Żeby Bałtyk był skuty lodem na dużą skalę, musielibyśmy mieć przynajmniej kilkanaście dni siarczystych mrozów, a co najmniej w perspektywie następnego tygodnia na nie się nie zapowiada.
Zupełnie inaczej było w lutym 2011 roku, gdy wystarczyła zaledwie tygodniowa fala tęgich mrozów, aby wody Zatoki Gdańskiej niemal w oka mgnieniu pokrył lód. To efekt bardzo niskich temperatur powietrza, które osiągały minus 40 stopni w regionach północnych Bałtyku i minus 20 stopni w regionach południowych.
Całkowicie skuta lodem była północna i środkowa część Morza Bałtyckiego z Zatoką Botnicką i Fińską na czele. U wybrzeży Finlandii i Szwecji pokrywa lodowa miała grubość od 50 do nawet ponad 70 centymetrów.
Według danych Szwedzkiego Instytutu Meteorologicznego i Hydrologicznego (SMHI) Bałtyk pokryty był wówczas lodem na obszarze 309 tysięcy kilometrów kwadratowych. Dla porównania podczas poprzedniej tak mroźnej zimy z przełomu 1986 i 1987 roku lód skuwał 407 tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni Bałtyku.
W Polsce najbardziej zlodzona była Zatoka Pucka, Zalew Szczeciński i Zatoka Pomorska. Pokrywa lodowa ma tam grubość od 5 do 15 centymetrów. Więcej lodu było w Zalewie Wiślanym, nawet do 20-40 centymetrów.
Warstwa lodu sięgała od strony Zatoki Puckiej okolic Trójmiasta, w tym plaży orłowskiej w Gdyni z charakterystycznym klifem i molem. Klify lodu widoczne z kołobrzeskiego mola miały około 4 metrów, zaś samo molo całe zasypane było w lodzie o podobnej grubości.
Nasz czytelnik @Radek, który miał wówczas 18 lat, twierdził, że czegoś podobnego za swojego życia jeszcze nie widział. Nic dziwnego, bo takiego zlodzenia nie było od 24 lat.
Pokryta lodem Zatoka Gdańska najlepiej prezentowała się na zdjęciu satelitarnym. Niektóre kry były bardzo duże i miały kilkadziesiąt kilometrów długości. Woda nie była tam dostatecznie zimna, aby pokrywa była zwarta, ale jej obszar i tak był bardzo imponujący.
Jeśli się dobrze przyjrzymy, to zobaczymy szlaki prowadzące przez pola lodowe. Zostały one oczywiście zrobione przez statki wychodzące w morze m.in. z trójmiejskich portów. Tymczasem lód pokrył całą Zatokę Pucką.
Jęzor lodowy sięgał dalej na południe wzdłuż wybrzeży Sopotu, Gdyni i Gdańska. W pozostałych regionach polskiego wybrzeża zjawisk lodowych pojawiło się znacznie mniej, ale mimo to spacerując po plaży można było natrafić na przepiękne lodowe rzeźby.
Nasz czytelnik @Tomasz przeszedł po lodzie około 200 metrów za koniec mola w Sopocie (molo ma długość 450 metrów, ale wówczas było modernizowane i miało najwyżej 300 metrów). Kra miała więc szerokość około 500 metrów. Oczywiście znaleźli się śmiałkowie, którzy tam się postanowili wybrać. Ryzykanci mogli wpaść do zimnej wody i utonąć.
Jeśli prognozy długoterminowe i sezonowe się potwierdzą, to tej zimy u polskich wybrzeży Bałtyk w ogóle nie zamarznie, a biorąc pod uwagę cały akwen, pokrywa lodowa będzie miała jeden z najmniejszych zasięgów w historii, a może padnie rekord.
Może nie przekroczyć 50 tysięcy kilometrów kwadratowych, a więc być przeszło 6-krotnie mniejsza niż w 2011 roku. Dodajmy, że największe zlodzenie Bałtyku, przekraczające 420 tysięcy kilometrów kwadratowych, ostatnio notowano w 1947 roku.
Jak wynika z danych Europejskiej Agencji Środowiska, średni 15-letni zasięg pokrywy lodowej na Bałtyku zmniejsza się od początku dziewiętnastego wieku. Rekordowo mały na tle ostatnich 300 lat był w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Obecnie zbliżamy się do kolejnego rekordu.
Źródło: TwojaPogoda.pl / Europejska Agencja Środowiska.