FacebookTwitterYouTubeIstagramRSS

520. rocznica uderzenia tsunami w Darłowie. "Jak ryk niedźwiedzia"

Dawne kroniki wspominają o falach wysokich na wiele metrów, kilkukrotnie uderzających w polskie wybrzeże, wdzierających się nawet 1,5 kilometra w głąb lądu i powodujących olbrzymie zniszczenia. Teraz naukowcy ostatecznie potwierdzili, że było to tsunami.

Fot. João Nascimento / unsplash.com
Fot. João Nascimento / unsplash.com

Choć większość geologów jest zdania, że na Morzu Bałtyckim tsunami nie może wystąpić, ponieważ nasze morze jest zbyt płytkie, to jednak stare kroniki opisują zdarzenie z szesnastego wieku, które wydaje się tej tezie przeczyć. Aby ostatecznie rozwiać wszelkie wątpliwości geolodzy z uczelni w Gdańsku, Szczecinie i Poznaniu postanowili zbadać to, co naprawdę się wtedy zdarzyło.

Nie ukrywali, że do badań przystąpili sądząc, że był to jedynie bardzo silny sztorm, być może rekordowy jaki kiedykolwiek obserwowano na polskim wybrzeżu i jaki opisano w kronikach. Jednak już w pierwszym dniu wykopów, co miało miejsce we wrześniu 2012 roku, w okolicach Rogowa i Mrzeżyna, na głębokości kilkudziesięciu centymetrów, natrafiono na warstwę piasku z dna Bałtyku.

Podczas sztormów odkładają się osady, i to nie jest nic dziwnego, jednak fakt, że odkryto je w pasie od 300 do nawet ponad 600 metrów od plaż, zaskoczył naukowców. Kopali więc dalej i dalej w głąb lądu. Najdalsze osady znaleźli nawet w odległości 1,5 kilometra od plaż! To nie mógł być skutek sztormu, bo nawet te najsilniejsze nie generują aż tak wysokich fal, aby wdzierały się one tak głęboko w ląd.

Geolodzy odkryli dwie warstwy żółtego piasku, który wyraźnie kontrastuje z ciemną barwą otaczających je torfów. Ta świeższa warstwa na całej długości ma około 10 centymetrów grubości i znajduje się pół metra pod powierzchnią gruntu. Na podstawie metody radiowęglowej wyznaczono jej utworzenie na drugą połowę osiemnastego wieku. Druga warstwa, znajdująca się poniżej niej, została naniesiona u kresu średniowiecza, około piętnastego wieku.

Zgadza się to z opisami tajemniczego zjawiska, którego doszukano się na łamach historycznych kronik. Mówią one o "niedźwiedziu morskim", który uderzał w wybrzeże powodując zniszczenia wielu domów. Kronikarze opisywali gigantyczną falę, która zmyła wszystko do morza. Stało się to 16 września 1497 roku w czasie nieobecności w Darłowie księcia Bogusława X. Kroniki pieczołowicie spisywane przez mnichów w klasztorze kartuskim w Darłowie wspominają o sztormie, który szalał przez cały dzień.

"Sztorm zerwał się w piątek, ósmego dnia po narodzinach Maryi 1497 roku i trwał do późnego wieczora, wywołując powódź. W Darłówku zostało zniszczone całe nabrzeże portowe. Woda wyrzuciła na ląd 4 zacumowane w porcie statki. Prawie wszystkie domy zostały rozmyte i potonęło wszystko bydło. Ucierpiało również Darłowo: w spichlerzach było pełno wody i wiele towarów się zmarnowało, w kościele parafialnym spadła część dachu z wieży, runęło przedbramie bramy Wieprzańskiej, woda przewróciła wiatrak we wsi Krupy. W klasztorze woda stała do wysokości ołtarzy, sad mnichów został zniszczony, a ich piwo i wino było tak zepsute, że ich nie chciał nikt pić" - napisali zakonnicy.

Ucierpiało wówczas całe miasto, a strach był tak wielki, że pleban z burmistrzem ślubowali, że każdego roku po uroczystym nabożeństwie, będzie przechodziła procesja pokutna wokół miasta. W 1991 roku wznowiono tą tradycję i odtąd corocznie 16 września wierni modlą się, aby nie powtórzyła się tragedia powodzi.

Scena powodzi w Darłowie na ambonie w kościele NMP. Fot. Zamek Książąt Pomorskich w Darłowie.

To tragiczne wydarzenie tak mocno zapisało się w pamięci Darłowian, że nawet biblijną scenę Potopu z reliefu na korpusie ambony w kościele mariackim interpretowano i interpretuje się do dzisiaj jako scenę powodzi pamiętnego 1497 roku w Darłowie. Na ekspozycji prezentowana jest współczesna kopia reliefu, wykonana w drewnie lipowym.

Szczególnie ciekawy jest fragment opisu wody, która przewróciła wiatrak we wsi Krupy, które obecnie oddalone są od plaż o 8 kilometrów. Jeśli fale tam dotarły, a osady naniesione zostały tak daleko od plaż, że nie mógł tego zrobić nawet najpotężniejszy sztorm, to co to tak naprawdę było? Naukowcy są zdania, że mogło to być jedynie tsunami.

Wiążąc wyniki badań geologicznych z cennymi informacjami zawartymi w kronikach, badacze wnioskują, że wysokie na co najmniej 3 metry tsunami, uderzyło w 1497 roku w Darłowie i Darłówku, w 1757 w Kołobrzegu i Mrzeżynie, a następnie w 1779 roku w Łebie i Trzebiatowie.

Oczywiście fale uderzały w całe polskie wybrzeże, a nawet u naszych sąsiadów, od Królewca aż po Lubekę. Jednak tak szczegółowe opisy znajdujemy jedynie w kronikach darłowskich, ponieważ właśnie tam mieszkali zakonnicy, którzy potrafili pisać, ów zjawisko obserwowali i skrupulatnie spisywali.

Przyczyna tsunami nie jest wyjaśniona. Hipotez jest kilka, jedna mówi o podmorskim trzęsieniu ziemi, do którego mogło dojść u wybrzeży Skandynawii, gdzie wstrząsy tego typu zdarzają się na skutek wypiętrzania się południowej części półwyspu po ustąpieniu lądolodu. Sam wstrząs tsunami z pewnością nie wywołał, jednak mógł spowodować pęknięcie skorupy i uwolnienie się spod dna Bałtyku dużych ilości gazu. Ten silnie skoncentrowany eksplodował i wywołał olbrzymie tsunami, które popędziło w kierunku południowym.

Tsunami powstaje na głębokim morzu. Pędzi z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę, ale ma postać łagodnej długiej fali, na którą statki mogą wpływać z jednej i spływać z drugiej strony. Dopiero w pobliżu wybrzeża, gdzie akwen się wypłyca (prędkość tsunami zależy od głębokości akwenu) tylne szeregi fali poruszają się jeszcze po głębokiej wodzie i doganiają te pierwsze, które poruszają się wolniej. Dochodzi do spiętrzenia fali, która w formie kipieli zalewa brzeg.

Najprawdopodobniej zupełnie przypadkowo trzęsienie ziemi i zrodzenie się tsunami nastąpiło podczas szalejącego sztormu, który w połowie września nie jest niczym nadzwyczajnym. Zakonnicy opisujący ów zjawisko związali je ze sztormem i w takiej postaci je opisali. Nie mieli przecież żadnej wiedzy o tsunami, które najczęściej i na największą skalę występuje na oceanach.

Przeraźliwy dźwięk przypominający ryczącego niedźwiedzia, który miał towarzyszyć uderzaniu fal, nadal pozostaje zagadką. Odgłosy mogły być generowane przez same eksplozje gazu, a następnie deformowane przez silny wiatr, zanim dotarły do uszu Darłowian. Mogły też powstać w wyniku tąpnięcia dna morskiego w trakcie wstrząsów.

Zapewne nie będziemy w stanie w pełni wyjaśnić "ryku niedźwiedzia morskiego", aż do czasu, gdy podobne zjawisko się nie powtórzy, a powtórzyć może się w każdej chwili, bo proces wypiętrzania się Skandynawii trwa od 12 tysięcy lat i jeszcze długo się nie skończy.

Źródło: TwojaPogoda.pl / Zamek Książąt Pomorskich w Darłowie.

prognoza polsat news