Jak oświadczył Maciej H. Grabowski, były minister środowiska, w latach 2001-2010 skutki zmian klimatycznych kosztowały Polskę aż 54 miliardy złotych, a mogą sięgnąć nawet 119 miliardów złotych do 2030 roku. Aby zmniejszyć te koszty w przyszłości, musimy poznać swoje słabości.
W jaki sposób możemy zmierzyć nasze przygotowanie na postępujące zmiany klimatyczne? Jest to możliwe dzięki tzw. Indeksowi Globalnej Adaptacji (GAIN), który został w 1995 roku opracowany przez naukowców z prestiżowego Uniwersytetu Notre Dame w amerykańskim stanie Indiana.
Każdy kraj świata od 20 lat jest analizowany pod kątem bardzo wielu czynników, którymi charakteryzują się zmiany klimatyczne. Dany kraj otrzymuje odpowiednią punktację i zostaje umieszczony w rankingu, na podstawie którego łatwo jest wywnioskować, gdzie władze poczyniły postępy, a gdzie wręcz przeciwnie, w zakresie łagodzenia skutków globalnego ocieplenia.
W 1995 roku Polska umieszczona została na 35. miejscu na liście blisko 180 krajów świata. Jak na tamte warunki rozwojowe, była to dobra lokata. W ciągu 20 lat awansowaliśmy o 12 oczek i zbliżamy się do pierwszej dwudziestki krajów najlepiej zaadoptowanych do zmian klimatycznych. 23. pozycja daje nam 70,3 punktu.
Dla porównania w ostatnim zestawieniu na pierwszym miejscu znajduje się Norwegia, która otrzymała 82,7 punktu. W czołówce figurują także: Nowa Zelandia, Szwecja, Finlandia, Dania, Australia i Wielka Brytania. To nasi główni konkurenci, którzy, o ile nie utrzymamy tempa przygotowań, mogą nas wkrótce wyprzedzić o więcej niż jeden krok.
Dla przykładu Dania w 2014 roku okazała się światowym liderem w produkcji energii elektrycznej z siły wiatru. Aż 40 procent wyprodukowanej energii pochodziło z farm wiatrowych rozsianych po wybrzeżach Morza Północnego.
Na szarym końcu znalazły się kraje afrykańskie, które nie są i jeszcze długo nie będą dobrze przygotowane na zmiany klimatyczne. Najgorzej jest w Czadzie, Erytrei, Burundi i Kongo, które otrzymały tylko nieco ponad 30 punktów. Poza klasyfikacją znalazła się Korea Północna i Somalia, ale można założyć, że sytuacja jest tam równie opłakana. Z kolei w Europie najsłabiej radzą sobie Mołdawia, Bośnia i Hercegowina, Albania i Serbia.
Mapa obrazuje stopień przygotowania na skutki zmian klimatycznych. Kolor zielony oznacza dobre przygotowanie, a czerwony złe. Dane: Uniwersytet Notre Dame.
Polska poprawia swoje przygotowanie na skutki podnoszącego się poziomu światowych oceanów, a także na problemy z suszą i powodziami. Infrastruktura rozwija się, ale wciąż zbyt wolno. Największe problemy mamy z zabezpieczeniem się na wypadek braku wody pitnej. W ciągu 20 lat nie zrobiono w tej materii niemal nic. Pomysłu budowy studni głębinowych nie mamy nawet w planach. Te, które już są, nie były od lat remontowane.
Jak zaznaczają naukowcy, najgorzej sytuacja wygląda ze zbiornikami retencyjnymi. Jest ich zbyt mało, aby uchronić się przed powodziami oraz magazynować deszczówkę na czas posuchy. Budowany właśnie zbiornik retencyjny Racibórz Dolny, w założeniu miał zmniejszyć falę powodziową na Odrze, a nie magazynować deszczówkę, dlatego przewidziano, że będzie zbiornikiem suchym i nie powstanie też na nim elektrownia wodna.
Za sprawą wykrytych niedawno nieprawidłowości, na szczęście teraz plany jego budowy uległy radykalnej zmianie. Jest więc nadzieja, że będzie to zbiornik mokry i tak cenna woda będzie jednak magazynowana, ratując nas podczas najsuchszych lat. Jednak jeden dodatkowy zbiornik nie uchroni nas przed suszą.
Słaba adaptacja przejawia się również w rolnictwie. Produkcja rolnicza kurczy się, a uzależnienie od importu żywności z zagranicy wzrasta. Musimy odwrócić ten proces, ponieważ nikt inny z tego powodu nie ucierpi tak bardzo, jak my sami.
Kuleje także infrastruktura, głównie z powodu zwiększającego się zapotrzebowania na import energii. O tyle o ile zimy będą coraz łagodniejsze i koszty ogrzewania będą spadać, to upały będą się zdarzać coraz częściej, a to oznacza coraz większy popyt i jednocześnie koszty poboru energii np. do urządzeń klimatyzacyjnych.
O tym jak wielki to problem przekonaliśmy się w 2006 roku, kiedy na skutek wielodniowych upałów doszło do awarii sieci energetycznej. Przestały działać bloki w elektrowni w Ostrołęce i w Kozienicach, wobec czego bez prądu były miliony gospodarstw domowych w całej północno-wschodniej Polsce, w tym również w Warszawie.
Źródło: