Grad widział każdy z nas, ale nie każdy miał okazję zobaczyć te największe gradziny, które spadły w 1986 roku w Bangladeszu na południu Azji i ważyły nawet kilogram każda. Takie lodowe bomby mogą powodować olbrzymie szkody i stanowić śmiertelne zagrożenie dla ludności i zwierząt.
Jednak to nic w porównaniu z tym, jak wielkie bryły lodowe padały przez 10 dni z rzędu w styczniu 2000 roku w Hiszpanii. Największe okazy miały wagę nawet 3 kilogramów. Zjawisko to zaciekawiło Jesúsa Martíneza-Fríasa, geologa planetarnego i astrobiologa w Instytucie Nauk o Ziemi (IGEO) w Hiszpańskiej Krajowej Radzie Badań (CSIC), ponieważ lodowe głazy spadały wprost z błękitnego, wolnego od chmur nieba.
Nie był więc to tradycyjny grad, który towarzyszy opadom deszczu podczas gwałtownej burzy. Czym więc było to zjawisko? Badania trwają już kilkanaście lat i nadal niewiele więcej wiemy na ten temat. Dotychczas największe lodowe bryły, o wadze dochodzącej do 50 kilogramów, czyli równie ciężkie, co lodówka czy pralka, spadły w Brazylii.
Naukowcy nazwali je megakriometeorami. Początkowo wyjaśnieniem tego zjawiska miały być przelatujące samoloty. Zabarwione na niebiesko lodowe bryły miały być zamrożoną wodą pochodzącą z toalety, a koloru białego z wycieków z kuchni pokładowej.
Jednak pierwsze opisy tego fenomenu pochodzą z 1849 roku, czyli jeszcze sprzed wynalezienia samolotu. Pozostaje więc uznać, że przynajmniej część tych zjawisk, które spadają przy pogodnym niebie, to skutek niepoznanego procesu atmosferycznego.
Jesus Martinez-Frias sugeruje, że megakriometeory są wynikiem zjawiska zmian w temperaturze poszczególnych warstw atmosfery, polegającego na ocieplaniu się jednych warstw i jednoczesnym oziębianiu innych.
W wyniku tego procesu chmury zawierające cząsteczki lodu mogą utrzymywać się dłużej i umożliwiać hodowlę megakriometeorów na wysokości 6-8 kilometrów. Megakriometeory spadając, dalej powiększają swoją masę, kondensując wilgoć z otaczającego powietrza.
W latach 90. odnotowano opady ponad 50 megakriometeorów. Spadają one aż po dziś dzień. 4 listopada 2017 roku lodowe bryły runęły na dom w miejscowości Chino w Kalifornii. Miało to miejsce około godziny 20:30 czasu lokalnego, gdy właściciel domu przebył wraz z przyjaciółmi w garażu. Wtedy rozległ się ogłuszający huk, a żona właściciela przybiegła krzycząc, że chyba doszło do wybuchu.
W suficie nad znajdującą się na piętrze łazienką wydrążona była spora dziura, a w wannie leżało kilka dużych brył lodu. Gdyby ktoś w tym czasie zażywał kąpieli, mógłby zginął. Policja zaczęła ustalać, co było źródłem tego zjawiska, ale do tej pory nie udało się rozwikłać zagadki.
Takie przypadki można mnożyć. W grudniu 2012 roku 25-kilogramowa kula lodowa spadła z czystego nieba na pole uprawne w afrykańskim Maroku. Ani opady śniegu, ani też gradobicia na marokańskich pustkowiach się nie zdarzają z powodu ciepłego klimatu. Jak zjawisko opisuje miejscowy rolnik, najpierw było słychać huk przypominający przelot samolotu, a następnie coś spadło z nieba.
Kiedy rolnik wyszedł na pole, ujrzał niezwykłe znalezisko. Była to bryła lodowa, która wyżłobiła z glebie pokaźny krater. Gdy Marokańczyk spojrzał w niebo, nie było na nim ani jednej chmurki. Lodowa „śnieżynka” zaczęła się roztapiać, dlatego, aby zachować okaz chociaż w częściach, schował go do lodówki. Naukowcy przebadali fragment lodowej kuli i niczego nadzwyczajnego nie wykryli, ot zwykła zamrożona woda.
Z kolei w lipcu 2011 roku 2 metrowa lodowa bryła spadła w pobliżu Milovic w Czechach. Znaleziskiem zainteresowali się łowcy UFO, ale czy rzeczywiście ten obiekt pochodził z kosmosu? Zdjęcia i filmy przedstawiające niespotykany obiekt natychmiast obiegły wszystkie serwisy internetowe zajmujące się tematyką UFO. Jednak niebieskie zabarwienie, w tym przypadku może oznaczać źródło lotnicze.
I znów całkiem aktualny okazuje się cytat z wyśmienitego dramatopisarza Williama Shakespeare'a, że „są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło”.
Źródło: TwojaPogoda.pl