FacebookTwitterYouTubeIstagramRSS

Walczą z potwornym smogiem próbując wywołać sztuczne opady deszczu. Z jakim skutkiem?

Niektórzy mówią, że powinniśmy się uczyć od Tajów i walczyć ze smogiem wywołując sztuczne opady deszczu nad największymi polskimi miastami. Jednak czy metoda przez nich stosowana rzeczywiście jest taka skuteczna? Przekonajmy się o tym.

Fot. Max Pixel.
Fot. Max Pixel.

W miniony poniedziałek (14.01) mieszkańcy Bangkoku obudzili się z szarą, toksyczną mgiełką za oknami swych domów. Wystarczył jeden wdech, aby poczuć swąd, który natychmiast wywoływał kichanie i kaszel. Tak skażonego powietrza jeszcze nie widziano.

Choć stolica Tajlandii plasuje się w pierwszej 15. stolic z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem, to jednak przekroczenia norm jakości biją wciąż to nowe rekordy. Władze nie mają już innego wyjścia, jak zacząć wykorzystywać metody, które na pierwszy rzut oka wydają się wątpliwe.

Tajowie są jednym z niewielu krajów świata, który od kilkunastu lat wykorzystuje środki chemiczne do wywoływania opadów deszczu. Początkowo metodę tę stosowano z powodu wieloletniej suszy, która niszczyła plony i dewastowała gospodarkę, ale ostatnio zaczęła służyć również do walki ze smogiem.

Najbardziej skażonym miastem jest Bangkok, zamieszkiwany wraz z przedmieściami przez ponad 14,5 miliona ludzi. To właśnie tam podjęto decyzję o wysłaniu specjalnych samolotów i rakiet, z pomocą których są rozpylane ładunki z jodkiem srebra.

Ta sól o żółtym zabarwieniu w zetknięciu z parą wodną powoduje jej kondensację, najpierw w małe krople, a następnie w coraz to większe. Krople te stają się tak ciężkie, że nie mogą ich udźwignąć prądy termiczne, więc opadają w postaci deszczu.

Władze informują, że operacja wywoływania sztucznego deszczu rozpoczęła się we wtorek (15.01). Jednak mija już trzeci dzień, a deszczu nad Bangkokiem jak nie widziano, tak dalej nie widać. Przez chwilę wydawało się, że spadnie, ponieważ zachmurzenie znacznie wzrosło. Jednak po kilku godzinach chmury znów się rozwiały i z opadu wyszły nici.

Jakość powietrza nie poprawiła się. Stolica wciąż tonie w smogu, który w szczycie dnia widoczny jest w postaci szarej mgiełki, która ogranicza widzialność poniżej 1 kilometra. Duszą się zarówno mieszkańcy, jak i turyści.

Obecnie w tej części Tajlandii trwa pora sucha, więc samoistnie deszcz nie spadnie. Styczeń, jest zaraz po grudniu, najsuchszym miesiącem w roku. Średnio przez 31 dni spada tylko 13 mm deszczu, czyli przeszło 25 razy mniej niż w najbardziej deszczowym wrześniu.

W prognozach długoterminowych darmo szukać jakiejś, nawet najmniejszej, kropli deszczu. Niebo powinno być pogodne, a przy tym temperatura popołudniami będzie przekraczać w cieniu 30, a chwilami nawet 35 stopni. Noce też będą gorące, z temperaturą nie niższą niż 25 stopni.

Jeśli doliczyć jeszcze do tego bardzo słaby wiatr, wręcz atmosferyczną ciszę, a także olbrzymie ilości wyziewów z milionów silników samochodowych, to mamy idealny przepis na potworny smog, który pogarsza zdrowie i skraca życie wielu mieszkańcom i turystom.

W Bangkoku smog składa się głównie z ozonu przygruntowego (ozonu troposferycznego), który tworzy się z tlenków azotu i lotnych węglowodorów, pod wpływem bezwietrznej aury, silnego promieniowania słonecznego i wysokiej temperatury powietrza, zwłaszcza w godzinach popołudniowych.

Jeśli jest go zbyt dużo, uszkadza aparat asymilacyjny roślin, szkodzi też spojówkom ocznym u ludzi, powoduje opóźnienie rozwoju u dzieci, a także zwiększone zagrożenie udarami, zwałami i atakami astmy.

W Polsce też mamy z nim do czynienia w porze letniej. Szczególnie trudną sytuację mieliśmy w latach 2015 i 2018, gdy pora letnia była wyjątkowo ciepła, przynosiła rekordowo silne i długotrwałe fale upałów.

Pod znakiem zapytania

Metoda Tajów na niewiele się jednak zda, ponieważ u nas zanieczyszczenie nie jest jeszcze aż tak poważne i rzadko kiedy utrzymuje się całymi tygodniami. W dodatku rozpylanie jodku srebra jest niezwykle kosztowne, a efekty tej operacji są wątpliwe.

Obecnie największe eksperymenty związane z wywoływaniem i wstrzymywaniem opadów deszczu są prowadzone przez Rosjan i Chińczyków. Przynajmniej kilkukrotnie w ciągu roku chmury rozpędza się nad Moskwą, gdy organizowane są plenerowe imprezy z udziałem oficjeli, kosztem około 20 milionów złotych.

Samoloty zrzucają na Moskwę specjalne torebki wypełnione ciekłym azotem, dwutlenkiem węgla i cementem „M-500”. Torebki na odpowiedniej wysokości samoistnie się rozpakowują i w ten sposób „likwidują” chmury. Oczywiście to tylko mit.

Mitem nie jest natomiast fakt, że w 2008 roku zdarzyło się, że torebka z chemikaliami nie rozpłynęła się w powietrzu, lecz spadła na dach jednego z budynków w Moskwie. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Co ciekawe, wojsko natychmiast pojawiło się na miejscu, aby zabezpieczyć pakunek, obawiając się skażenia. To dziwne, bo wszem i wobec mówi się, że jego zawartość nie jest groźna dla środowiska naturalnego. Czyżby mijano się z prawdą?

Chyba najbardziej głośną kompromitacją była wizyta George'a W. Busha w 2005 roku z okazji Dnia Zwycięstwa Armii Czerwonej nad Trzecią Rzeszą, który swym parasolem dał wszystkim znać, że nadal pada. Putin wyraźnie nie był tym zachowaniem zachwycony, zwłaszcza, że swój parasol zwinął, próbując wmówić opinii publicznej, że jest odwrotnie. Miał być pokaz władzy nad pogodą, a wyszła wielka wpadka.

Z kolei Chińczycy ogłosili, że zamierzają zmienić Wyżynę Tybetańską w żyzną krainę. Dlatego też rozmieszczają na obszarze o powierzchni 1,5 miliona kilometrów kwadratowych, pięciokrotnie większym od Polski, specjalne komory spalania paliwa stałego, w których produkowany jest jodek srebra.

Chińczycy zarzekają się, że ich eksperyment zaczyna zdawać zadowalające rezultaty. Dane pomiarowe rzeczywiście wskazują na zwiększenie się sum opadów w ostatnich latach, jednak nie wiadomo czy jest to efekt sztucznego pobudzania chmur, czy też wynik zmian klimatycznych.

Źródło: TwojaPogoda.pl / Thai News / Xinhua.

prognoza polsat news