Wszyscy słyszymy, że Odnawialne Źródła Energii (OZE) są korzystne dla środowiska naturalnego, ponieważ go nie zanieczyszczają, jak choćby węgiel. Jednak panujące na naszym rynku zbyt swobodne prawo otworzyło furtę do robienia olbrzymich interesów prowadzonych przez inwestorów, a z tego powodu ceny energii dla nasz wszystkich systematycznie rosły.
Teraz ma się to zmienić, ponieważ nowe prawo reguluje wszelkie niejasności i poprawia to, co dotychczas działało kulawo. Przede wszystkim sprzedawcy energii będą musieli udowodnić, że dystrybuują energię pochodzącą z odnawialnych źródeł. Aby było to możliwe, powinni od przedsiębiorstw produkujących energię wykupić specjalny zielony certyfikat, który zazwyczaj kosztuje około 30 złotych za każdą megawatogodzinę energii.
Jeśli tego nie zrobią, zmuszeni będą wnieść opłatę zastępczą rzędu maksymalnie 125-procent ceny zakupu zielonego certyfikatu. Kwota ta ma wesprzeć przedsiębiorstwa produkujące energię z odnawialnych źródeł.
Zgodnie z nowelizacją cena energii dla przeciętnego Kowalskiego spadnie z około 3 do 1 złotego, a to oznacza w skali roku oszczędności dla nas wszystkich o około 30 złotych. Inaczej będzie w przypadku np. właścicieli farm wiatrowych, którzy będą musieli sprzedawać energię znacznie taniej. Szacuje się, że niektórzy z nich mogą stracić nawet 30-40 procent swoich zysków.
Kto więc zarobi oprócz przeciętnego Kowalskiego? Przede wszystkim firmy energetyczne należącego do Skarbu Państwa, które dotychczas traciły na rzecz prywatnych przedsiębiorstw energetycznych. Powiązanie zielonych certyfikatów z opłatą zastępczą ma za zadanie rozładować nadpodaż tych pierwszych.
Krzysztof Tchórzewski, minister energii, w rozmowie na antenie TVP Info stwierdził, że obecnie w Polsce produkujemy już 14 procent energii z Odnawialnych Źródeł Energii (OZE), tymczasem zgodnie z zobowiązaniem wobec Komisji Europejskiej do 2020 roku powinniśmy osiągnąć poziom 15 procent udziału zielonej energii w konsumpcji energii ogółem. Minister powiedział, że w przypadku budowy farm wiatrowych wyprzedzamy zobowiązania, a to niekorzystnie wpływa na ceny energii, dlatego proces ten trzeba nieco przystopować.
Za każdy wyprzedzający procent produkcji energii z wiatraków obywatele płacą w sumie ponad 700 milionów złotych rocznie więcej niż powinni. To oznacza, że za każdy rachunek za prąd rzędu 100 złotych dotacja na OZE wynosi już 15 złotych. Tchórzewski stwierdził, że z tego powodu niektóre grupy robiły na tym straszne interesy, z kolei wiele krajów europejskich zostało o ten 1 procent z tyłu, dzięki czemu obywatele są mniej obciążani, a Komisja Europejska te państwa co najwyżej napomina.
Według ministra kres tzw. "wielkiego wyprzedzania", choć skomplikuje życie właścicielom wiatraków, to jednak przysłuży się Polakom, którzy nie będą musieli wpłacać kolejnych 2 miliardów złotych, tylko oszczędzać na rachunkach za prąd.
Krzysztof Tchórzewski wypowiedział się również o problemach z wiatrakami podczas porywistego wiatru, gdy produkują one znacznie więcej energii niż wynosi na nią zapotrzebowanie. Dlatego mimo dobrych warunków wiatrowych, widzimy czasem, że część wiatraków jest wyłączonych.
Gdy taki wiatrak wysyła energię do sieci, może ją uszkadzać, ponieważ energii jest w nadmiarze i jest ona zbędna. Z kolei w okresach ciszy atmosferycznej, gdy wiatr wieje słabo, elektrownie węglowe muszą wypełnić brak uczestnictwa w produkcji energii przez farmy wiatrowe. Powinny to robić w sposób płynny, co nie jest możliwe.
W przypadku elektrowni węglowych produkcja jest niemal stała, w przypadku elektrowni wiatrowych jest zmienna, przez co system działa niesprawnie, dlatego energia pochodząca z wiatraków wciąż jest kulą u nogi aniżeli zyskiem i raczej szybko się to nie zmieni.
Źródło: TwojaPogoda.pl