Wieloletnie obserwacje klimatyczne wskazują na to, że najzimniejsze lata mamy już za sobą. To oznacza, że sezon śnieżny powinien się skracać, ale nie jest tak do końca. Problem stanowią zmiany klimatyczne, które sprawiają, że pogoda coraz częściej przypomina huśtawkę.
Zdarza się, że zimą całymi dniami zamiast śniegu pada deszcz, zaś późną wiosną, zamiast przyjemnego ciepła nieoczekiwanie spada biały puch. W ostatnich dniach tę drugą sytuację mogliśmy poczuć na własnej skórze.
Wszystko wskazuje na to, że w przyszłości anomalie pogodowe mogą się pogłębiać, przynosząc nam rekordowe chłody, nawet w miesiącach letnich, i zamiast widocznego ocieplenia, będziemy mieć powtórkę z lat 20. ubiegłego wieku, gdy w czerwcu chwycił mróz, a krajobrazy się zabieliły.
Najbardziej zaskakującym okresem jest początek czerwca. To właśnie wtedy jeśli coś nieoczekiwanego ma się zdarzyć, to najczęściej się zdarza. 2 czerwca 1928 roku zapisał się na kartach historii meteorologii i w pamięci naszych pradziadków.
W nocy i o poranku śniegiem sypało w całej północno-wschodniej części dzisiejszej Polski. Białego puchu nie spadło dużo, ale jak na warunki klimatyczne czerwca można było mówić o rekordzie. W pozostałych regionach kraju było bardzo zimno, ale zamiast śniegu padał deszcz, deszcz ze śniegiem i krupa śnieżna. Nie zabrakło też burz.
Wyjątkowo nietypową sytuację mieliśmy też w czerwcu 1951 roku, gdy niebo rozpogodziło się na tyle, że temperatura poleciła jak z bicza trzasnął. W północnej Polsce doświadczyliśmy wyjątkowo rzadkich przymrozków.
W Lęborku na Pomorzu termometr krótko po wschodzie słońca wskazał minus 3 stopnie, a przy gruncie nieco poniżej minus 5 stopni. To były zdecydowanie najpóźniejsze i najsilniejsze czerwcowe przymrozki w historii polskiej meteorologii.
Jest tylko jeden miesiąc w którym szansa na opady śniegu i przymrozek na nizinach wynosi zero procent. To lipiec, ponieważ nawet w najzimniejszych latach nie odnotowano podczas niego ujemnej temperatury w żadnej miejscowości w Polsce położonej poza terenami górzystymi.
Obowiązujący w okresie powojennym oficjalny rekord wynosi minus 1,1 stopnia i odnotowano go 5 lipca 1962 roku w Poroninie pod Tatrami. W tym samym czasie w Zakopanem było 0,7 stopnia na plusie. Jednak w kotlinach górskich bywało znacznie zimniej, choć nie udało się tego wcześniej odnotować.
8 lipca 2016 roku na torfowisku w Czarnym Dunajcu nasz czytelnik Arnold zmierzył na profesjonalnej stacji meteorologicznej aż minus 1,9 stopnia. Z kolei pomiary na automatycznej stacji na Hali Izerskiej w górach Izerskich z 21 lipca 1996 roku wskazały nawet minus 5,5 stopnia. Z pewnością w osiemnastym czy dziewiętnastym wieku bywało jeszcze zimniej.
Wydaje się, że sierpień również nie może przynieść mrozu i śniegu, ale prawdopodobieństwo tych zjawisk wzrasta do 5 procent z uwagi na temperaturę, która wystąpiła w 1964 i 1966 roku. Wtedy też miejscami na Pomorzu oraz Podlasiu temperatura spadła nawet do minus 3 stopni i nieco bardziej przy gruncie.
Opady śniegu we wrześniu i w maju zdarzały się nie raz, choć nadal wywołują spore zaskoczenie, zwłaszcza jeśli pojawiają się w najcieplejszych regionach naszego kraju. Niektórzy zapomnieli już śnieżną majówkę z 2011 roku, a już z pewnością tą najbardziej zimową z 1985 roku, gdy uczestniczący w ulicznych pochodach ludzie pracy ślizgali się na śniegu. Wcześniej maj witał nas w białym kolorze w 1978 i 1969 roku.
Maj przecież nie raz zapisywał się zimno. Corocznie mamy najpierw zimnych ogrodników, a po nich jeszcze zimną Zośkę. Oby nie skończyło się tak, jak w 2009 i 2011 roku, gdy temperatura spadała do minus 5 stopni.
Źródło: