Walka z dwutlenkiem węgla wkracza w Europie w decydującą fazę, która może się skończyć dla niektórych krajów bardzo źle. W ubiegłym tygodniu europosłowie przegłosowali wniosek Komisji Europejskiej, aby emisję dwutlenku węgla (CO2) ograniczać corocznie o 2,2 procenta. W 2030 roku emisja miałaby być aż o 40 procent mniejsza niż w 1990 roku.
Wczoraj (28.02) w Brukseli miał zostać zawarty kompromis w sprawie reformy Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (ETS). Jednak tak się nie stało, bo uzgodnień nie poparło dziewięć państw, w tym Polska.
Sprawa jest kluczowa, ponieważ nasza energia oparta jest w 85 procentach na węglu, tymczasem to właśnie spalanie paliw kopalnych, głównie węgla, odpowiada za 70 procent światowej emisji.
Z powodu trudnych negocjacji i nieoczywistego ich efektu, zdecydowano, że ostateczne głosowanie nad reformą odbędzie się dopiero na koniec prac, czyli podczas przyjmowania przepisów. Wcześniej odbędą się negocjacje przedstawicieli unijnych rządów i europarlamentu, które zakończą się ostatecznym ukształtowaniem nowych przepisów.
Fot. image.vanguardia.com.mx
Dla Polski to sprawa życia lub śmierci, ponieważ przyjęty przed tygodniem skala ograniczeń emisji CO2 sprawiłaby, że ceny energii rosłyby u nas nawet o 20 procent rocznie aż do 2030 roku, na co nie ma zgody zdecydowanej większości Polaków.
Zapisy w formowanej właśnie reformie są dla nas szczególnie niekorzystne, ponieważ zakładają, że na instalacje, które emitują przeszło 450 gramów dwutlenku węgla na 1 kW, nie można byłoby uzyskać dofinansowania z unijnych funduszy na modernizację.
Z tego powodu Polska musiałaby kupować spełniające wyśrubowane limity emisji instalacje od krajów zachodniej Europy. Jest to sprawa tak kosztowna, że mogłaby doprowadzić do spadku PKB i jednocześnie poważnego kryzysu w gospodarce.
"To niszczy polskie bezpieczeństwo energetyczne, polskie zasoby energetyczne takie jak węgiel. Porozumienie paryskie, które jest globalną umową klimatyczną, nie mówi o dekarbonizacji, tylko o neutralności klimatycznej" - powiedział Jan Szyszko, minister środowiska.
Jan Szyszko oraz Krzysztof Tchórzewski, minister energii, są zdania, że Unia nie może narzucać poszczególnym krajom, jak ma wyglądać ich energetyka, lecz jedynie ustalić ogólny cel ograniczenia emisji CO2, by kraje mogły się do nich dostosować zgodnie ze swoimi możliwościami.
Szyszko stawia sobie za cel zwiększenie pochłanialności dwutlenku węgla przez lasy, z pomocą tworzonych właśnie Leśnych Gospodarstw Węglowych, w których za pomocą inżynierii ekologicznej będą kształtowane procesy przyrodnicze, budując swego rodzaju magazyny CO2.
Pomysł ten jest realizowany również w krajach zachodniej Europy, ale tylko Polska może się pochwalić tak dużą powierzchnią obszarów leśnych, stanowiącą aż 30 procent terytorium naszego kraju. Pomysł, aby 9 milionów hektarów lasów zmienić w naturalny pochłaniacz dwutlenku węgla emitowanego przez polski przemysł, może się okazać strzałem w dziesiątkę.
Według najnowszych danych Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) w 2014 roku Niemcy wyemitowali 723 miliony ton dwutlenku węgla, a więc 2,5 razy więcej niż Polska. Na jednego Niemca przypadała emisja rzędu 9 ton dwutlenku węgla.
Dla porównania przeciętny Polak wyemitował 7 ton tego gazu. Chiny emitują 32 razy więcej CO2 niż Polska i 12 razy więcej niż Niemcy. Jednak jeśli porównać emisję na głowę mieszkańca, to w Chinach jest ona niemal taka sama, jak w Polsce.
Największą emisję na mieszkańca notuje się w Arabii Saudyjskiej, Australii, USA i Kanadzie, od 15 do 17 ton. Od 1990 roku największy wzrost emisji CO2 nastąpił w Chinach, aż o 333 procent. Największy spadek w tym okresie zmierzono na Ukrainie, o 66 procent, i w Rosji, o 32 procent.
Polska od 1990 roku ograniczyła emisję dwutlenku węgla o 19 procent. Do 2020 roku w planach mamy kolejne 20 procent.
Źródło: