FacebookTwitterYouTubeIstagramRSS

Właśnie tak wyglądałaby prawdziwa "zima stulecia" w Polsce

Obrazki znad amerykańskich Wielkich Jezior, ukazujące gigantyczne ilości śniegu, a także przeszło 30-stopniowe mrozy, jednych zachwycają, a innych przerażają. Rodzi się pytanie, czy w Polsce możliwa jet "zima stulecia" na podobną skalę?

Fot. Pexels.
Fot. Pexels.

Ostra zima wielu Polakom spędza sen z powiek. Choć tęgie mrozy i duże śniegi w dzisiejszych czasach nie powodują już takiego paraliżu, jak dawniej, to jednak zbieg kilku skrajnych zjawisk pogodowych może dać nam się poważnie we znaki. Postanowiliśmy więc napisać scenariusz prawdziwej "zimy stulecia", ale takiej, która w naszych warunkach klimatycznych jest całkiem prawdopodobna.

Moglibyśmy pisać o kilkumetrowych zaspach śnieżnych i temperaturze spadającej do minus 50 stopni, jednak na tle historii polskiej meteorologii, która sięga przeszło 200 lat, nigdy coś podobnego się nie zdarzyło. Jakie więc najbardziej skrajne zimowe warunki pogodowe są wiarygodne w naszym kraju?

Jednym z najlepszych przykładów jest wyjątkowo mroźna i śnieżna zima z przełomu 1978 i 1979 roku, która określana jest do dziś mianem "zimy stulecia". Jednak wbrew powszechnej opinii surowe warunki atmosferyczne nie panowały przez bite kilka miesięcy, lecz zaledwie tydzień. To było jednoczesne uderzenie arktycznego powietrza i intensywnych opadów śniegu.

Mała "zima stulecia"

Atak zimy rozpoczął się 29 grudnia 1978 roku. Na południu Polski temperatura dochodziła do niemal plus 10 stopni. Na północy było zimniej, ale nie mniej niż zero. W tym dniu znad Skandynawii zaczęło spływać lodowate powietrze, co stało się za sprawą bardzo rzadko spotykanego układu niżów i wyżów.

Na małym obszarze środkowej Europy doszło do kolizji lekko głębokiego niżu znad południa Polski z potężnym wyżem znad południa Norwegii. Olbrzymia różnica ciśnień na terenie Polski i krajów sąsiednich spowodowała nasilenie się wiatrów do około 60-70 km/h, co jest w takim przypadku normalnym zjawiskiem. Na Bałtyku rozpoczął się sztorm osiągający 7-8 stopni w skali Beauforta.

Największa fala mrozów spłynęła nad Polskę znad południa Skandynawii, najpierw nad pogranicze Niziny Szczecińskiej, północy Niemiec, Danii i południowych krańców Szwecji. W tych regionach dokładnie 1 stycznia 1979 roku temperatura w nocy spadła do minus 25 stopni, ale przy porywach wiatru do 70 km/h temperatura odczuwalna była zdecydowanie niższa.

Tej samej nocy, kiedy wszyscy świętowali rozpoczęcie się 1979 roku, zaczął padać śnieg. W ciągu pierwszej doby 1 stycznia spadło aż 15 cm białego puchu. Każdej następnej doby przybywało go 5 cm. W ten sposób 2 stycznia leżało już 30 cm śniegu, a na wybrzeżu do nawet 50 cm. W tym samym czasie, gdy śnieżyce, mróz i wichury nawiedzały północny zachód Polski, 1 stycznia na Śląsku i Podkarpaciu temperatura wciąż wynosiła plus 10 stopni.

Dopiero w ciągu kolejnych kilkunastu godzin nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. 2 stycznia fala mrozów przesunęła się na wschód ku Suwałkom, a na zachodzie zima zaczęła odpuszczać. Ostateczny koniec "zimy stulecia" nastąpił 6 stycznia 1979 roku i już 9 dnia nowego roku w całej Polsce znowu termometry wskazywały plus 10 stopni.

Fot. Franco d'Elia / Antonio Palomba / Facebook.

Taki układ niżów i wyżów zdarza się niezwykle rzadko, co oznacza, że "zima stulecia" była dziełem przypadku i zbiegu okoliczności, a dokładniej specyficznego układu wyżów i niżów. Może do niego dojść w każdej chwili, a więc powtórka jest tylko kwestią czasu. Ze statystycznego punktu widzenia nałożenie się takich warunków pogodowych powtarza się co kilkadziesiąt lat.

Ile może spaść śniegu?

Największe prawdopodobieństwo gigantycznych śnieżyc, poza obszarami górzystymi, obejmuje wybrzeża Bałtyku oraz rejon Wielkich Jezior Mazurskich, gdzie podobnie jak nad wielkimi jeziorami pogranicza USA i Kanady, działa zjawisko nazywane "efektem jezior" lub "efektem morza". Powstaje ono w momencie, gdy znad Arktyki spływa zimne powietrze.

Przemieszczając się nad jeziorami, morzem lub oceanem, powoduje gwałtowne ich parowanie. Ciepłe powietrze unosząc się, z każdym metrem systematycznie się ochładza, a przez to skrapla, błyskawicznie tworząc chmury. Proces parowania i rozwoju chmur jest przepięknie ukazany na poniższym filmiku, wykonanym w przyspieszeniu.

Właśnie z takim typem śnieżycy mieli do czynienia mieszkańcy oraz turyści witający 1979 roku na polskim wybrzeżu. W krótkim czasie spadło tam aż pół metra śniegu, a nawiewane przez sztormowy wiatr zaspy śnieżne przekraczały metr wysokości.

W Polsce tak gigantyczne śnieżyce, jak chociażby nad wielkimi jeziorami w USA, gdzie spada nawet 1,5 metra śniegu, nie są możliwe i to z kilku powodów. Po pierwsze zima jest w naszym kraju najsuchszym okresem w całym roku. Średnia miesięczna suma opadów wynosi tylko 30-50 mm. Jeśli więc miałoby sypać przez cały miesiąc to spadłoby ledwie pół metra śniegu.

Tak powstaje zjawisko "efekt jeziora lub morza". Fot. NOAA / NASA / TwojaPogoda.pl

W skrajnych przypadkach, gdy norma opadów śnieżnych byłaby przekroczona kilkukrotnie, mogłoby spaść nie więcej niż metr śniegu, przy tym pomijając wszelkie odwilże, a więc i procesy roztapiania się śniegu i jego wietrzenia. Do tej pory nic podobnego się jeszcze nie zdarzyło.

Na tle ostatnich 30 lat maksymalna grubość pokrywy śnieżnej w większości nizinnych miejscowości wyniosła od 30 do 60 cm i kumulowała się przynajmniej przez kilkanaście dni. Nie ma więc porównania do tego, co zdarzyło się, i to nie raz, w amerykańskim Buffalo, gdzie w zaledwie 3 dni spadło 2,5 metra śniegu.

Drugi powód jest taki, że nasze jeziora są nieporównywalnie mniejsze niż amerykańskie. W krainie Wielkich Jezior Mazurskich średnia pokrywa śnieżna jest większa aniżeli w wielu innych regionach naszego kraju. Nie jest to jednak wyłącznie uzależnione od "efektu jeziora".

W znacznej mierze odpowiada za to średnia temperatura powietrza w okresie zimowym, która na północnym wschodzie Polski jest najniższa spośród innych nizinnych obszarów w kraju. Im częściej temperatura spada poniżej zera, tym częściej sypie śnieg.

Zima w marcu 2013 roku w Chełmie w woj. lubelskim. Fot. Włodzimierz Białas / TwojaPogoda.pl

Jeśli już dochodzi do tego zjawiska, to ma to miejsce najczęściej w listopadzie i grudniu, od momentu pierwszych opadów śniegu aż do chwili zamarznięcia jezior, a więc do czasu prawie całkowitego ograniczenia procesu parowania wody, które stanowi siłę napędową tego procesu.

Amerykańskie Wielkie Jeziora można co najwyżej porównać do Morza Bałtyckiego, ponieważ łączna powierzchnia wszystkich jezior odpowiada mniej więcej połowie powierzchni naszego morza. Mieszkańcy wybrzeży Bałtyku najczęściej doświadczają zjawiska intensywnych, punktowych opadów śniegu.

"Efekt morza", bo tak można zmodyfikować nazwę tego zjawiska w odniesieniu do morza, ostatnio bardzo dotkliwie dało się we znaki mieszkańcom Trójmiasta w styczniu 2016 roku, gdy w ciągu 12 godzin spadło tam 10-20 cm śniegu.

Zima w marcu 2013 roku w Chełmie w woj. lubelskim. Fot. Włodzimierz Białas / TwojaPogoda.pl

Jeszcze intensywniej zjawisko to zaznaczyło się w grudniu 2012 roku w Ustce, gdzie w ciągu zaledwie 3 dni spadło pół metra śniegu. Droga krajowa nr 21, prowadząca z Ustki na południowy wschód do Słupska, była całkowicie nieprzejezdna. Z samochodów, które utknęły w głębokim śniegu, trzeba było ewakuować kierowców.

Większe incydenty śnieżne zdarzają się w Polsce nie nad jeziorami czy morzem, lecz na terenach górzystych. Przekonaliśmy się o tym w połowie marca 2013 roku. Na miejscowości położone w Beskidzie Wyspowym przy Zakopiance, między Krakowem a Zakopanem, w dwie doby spadło prawie 65 cm śniegu, a zaspy osiągnęły 1,5 metra wysokości.

Gigantyczne śnieżyce wówczas przetoczyły się też nad Lubelszczyzną i Podkarpaciem. Spadło pół metra śniegu, a porywisty wiatr usypał zaspy o wysokości 1-2 metrów. Wiele miejscowości było przez kilka dni odciętych od świata. Oswobodzone zostały dopiero po wysłaniu przez wojsko specjalistycznego pługu wirnikowego. Tak wyglądały wtedy krajobrazy:

Maksymalna grubość pokrywy śnieżnej zimą 2010/2011. Dane: IMGW.

W Polsce śnieżny kataklizm rzadko kiedy następuje nagle, o wiele częściej postępuje powoli. Obfite opady śniegu są dzięki temu rozłożone w czasie, a więc formującą się pokrywę, można na bieżąco usuwać z dróg i chodników. Największą na nizinach pokrywę śnieżną począwszy od lat 70. odnotowano w Suwałkach, polskim biegunie zimna, gdzie w lutym 1979 roku miała ona grubość aż 84 cm.

Również podczas pamiętnej zimy stulecia, rekord padł w Łodzi, gdzie leżało 78 cm śniegu, oraz w Warszawie, gdzie pokrywa miała wysokość 70 cm. Im dalej na zachód kraju, tym najwyższe pokrywy śnieżnej były mniejsze. We Wrocławiu, w Poznaniu czy w Zielonej Górze maksymalna jej grubość na tle 30-lecia nie przekroczyła 35-40 cm.

Jedne z najwyższych pokryw śnieżnych w ostatnich latach mieliśmy zimą z przełomu 2010 i 2011 roku. Na poniższej mapie maksymalną grubość sezonową śniegu oznaczono przy konkretnych miejscowościach na niebiesko:

O śnieżycach porównywalnych do tych amerykańskich, możemy mówić tylko na terenach górzystych. Dla przykładu w Bielsku-Białej w woj. śląskim w styczniu 1987 roku pokrywa śnieżna miała grubość aż 87 cm.

Jednak w śnieżnej kategorii bezkonkurencyjny jest Kasprowy Wierch w Tatrach. 15 kwietnia 1995 roku średnia pokrywa śnieżna miała tam wysokość aż 355 centymetrów. Nasz czytelnik @Artur był tego dnia w Tatrach i uwiecznił ten historyczny rekord na poniższym filmiku.

O ile nie mieszkamy w górach, lecz na nizinach, rekordowe śnieżyce nam nie grożą. Jednakże trzeba pamiętać o tym, że w polskich warunkach opady śniegu, rzędu 10-20 cm w krótkim czasie, bywają paraliżujące. My, kierowcy, nie potrafimy odpowiednio zachowywać się na drodze, gdy spadną już niewielkie ilości białego puchu. Jazda do pracy czy szkoły bywa wówczas istną drogą przez mękę, a narzekaniom nie ma końca.

Jak duży może być mróz?

Jednak "zima stulecia" to nie tylko śnieg, ale też mróz. Ten jednak w naszych warunkach klimatycznych tęgi jest tylko, gdy niebo jest pogodne, co oznacza, że znajdujemy się pod wpływem wyżu skandynawsko-rosyjskiego. Wówczas śnieg sypie intensywnie tylko podczas przejścia temperatur z plusa do minusa, a następnie, wraz z dalszym ochładzaniem się powietrza, opady ustają, a niebo się rozpogadza.

Może więc się zdarzyć, że siarczyste mrozy nadejdą zaraz po rekordowych śnieżycach. Niskie temperatury panujące przez całą dobę mogą zmienić śnieg w beton. Zaledwie jeden metr sześcienny śniegu może wówczas ważyć przeszło tonę, a im będzie bardziej zbity, tym tych ton może być więcej. Może to się kończyć katastrofami budowlanymi, gdy pod ciężarem  śniegu będą się załamywać dachy, zwłaszcza budynków wielkopowierzchniowych.

Jednak, jak zimno może być w Polsce? Najniższa temperatura odnotowana na polskich nizinach wyniosła około minus 40 stopni. Tak zimno było w styczniu 1950 roku miejscami na krańcach wschodnich. Na terenach górzystych bywało jeszcze zimniej. Źródła pisane wspominają, że w lutym 1929 roku w karpackich kotlinach mogło być nawet minus 50 stopni, choć nie były to oficjalne pomiary.

Ostatnio minus 40 stopni odnotowano w styczniu 2017 roku w rejonie Czarnego Dunajca na Podhalu. Mówimy jednak o temperaturach na skalę lokalną. Na większym obszarze kraju w tym czasie może być najwyżej do minus 20-25 stopni, a im dalej na zachód, tym cieplej.

Źródło: TwojaPogoda.pl

prognoza polsat news