Pilot, który w ubiegły piątek (17.11) oblatywał okolice wulkanu Oraefajokull zauważył formujący się lodowy kocioł o średnicy 1 kilometra, który może świadczyć o tym, że góra zaczyna budzić się ze snu trwającego od 1727 roku, a więc od równo 290 lat.
Lodowiec, pod którym spoczywa wulkan, zaczyna się roztapiać od spodu, podgrzewany gorącymi wyziewami z wulkanicznego krateru. Woda z charakterystycznym zapachem siarki spływa coraz większymi strumieniami po stokach wulkanu i zaczyna zagrażać tamtejszym zabudowaniom. W zagrożeniu znajduje się życie wielu ludzi, których trzeba będzie ewakuować.
Władze wolą dmuchać na zimne i już ogłosiły żółty stopień zagrożenia dla lotnictwa, co oznacza, że piloci powinni omijać okolicę, aby wyziewy wulkaniczne nie dostały się do silników maszyn i ich nie uszkodziły. Jeśli sytuacja będzie się pogarszać, stopnie zagrożenia będą sukcesywnie podnoszone.
Naukowcy nie potrafią powiedzieć, jak silna może być potencjalna erupcja, ponieważ blisko 300 lat temu, gdy wulkan dawał o sobie znać po raz ostatni, nie prowadzono tak szczegółowych zapisów, jakie dzisiaj są standardem. Nie było też satelitów meteorologicznych, ani samolotów. Wiemy natomiast, że popioły przemierzały nawet tysiące kilometrów i opadały na Skandynawię, Grenlandię, a nawet Irlandię.
Erupcja osiągnęła 4. stopień w 7-stopniowej skali eksplozywności wulkanicznej. Jeszcze wcześniejsza erupcja z 1362 roku była silniejsza, dochodziła do 5. stopnia. Między kolejnymi erupcjami Oraefajokull mijało około 300 lat, a to oznacza, że ta, która się zbliża, może być już nieunikniona.
Jeśli erupcja będzie również duża, jak w 2010 roku, lub nawet większa, to znów może dojść do paraliżu ruchu lotniczego nad Islandią, północnym Atlantykiem i kontynentalną Europą. 7 lat temu z powodu popiołów odwołano aż 100 tysięcy lotów, na lotniskach koczowało 10 milionów podróżnych, co kosztowało europejską gospodarkę aż 5 miliardów euro.
Na tle przeszłości gigantyczne erupcje islandzkich wulkanów pokrywały popiołami część Europy, doprowadzając do klęsk głodu, a nawet wojen. Trudno przewidzieć, jak wyglądałby scenariusz tak gigantycznych skutków erupcji na Starym Kontynencie w dzisiejszych czasach.
Te najczarniejsze scenariusze przewidują, że tony popiołów spowijające niebo mogłyby doprowadzić do wulkanicznej zimy, spadku temperatury, skażenia środowiska i śmierci wielu ludzi i zwierząt. Skutki tego kataklizmu odczuwalibyśmy przez wiele lat.
Więcej wulkanów grozi erupcją
Naukowcy obawiają się, że jedna erupcja może doprowadzić do swoistej reakcji łańcuchowej i uruchomić kolejne wulkany, które w ostatnim czasie przejawiają oznaki podwyższonej aktywności, podobnie jak Oraefajokull.
Wśród nich znajduje się wulkan Bardarbunga, który wybuchał całkiem niedawno, bo w sierpniu 2014 roku. Przez prawie rok produkował olbrzymie ilości lawy bazaltowej o objętości aż 1,4 kilometra sześciennego. To aż sześciokrotnie więcej lawy niż wytworzył wulkan Eyjafjallajokull w 2010 roku. Tak dużych ilości lawy nie notowano na Islandii od historycznej erupcji wulkanu Laki sprzed 231 lat.
Najbardziej niebezpieczna jest jednak Katla. W przyszłym roku mija 100 lat od jej ostatniego przebudzenia. Wulkanolodzy przeprowadzili specjalistyczne badania, które tylko potwierdziły ich obawy.
Otóż magma znajduje się już tuż pod powierzchnią ziemi, a to oznacza, że może znaleźć ujście przez wulkaniczny krater niemal w każdej chwili. Naukowcy są zdania, że erupcje jeszcze nie są przesądzone, bo w przeszłości wulkany potrafiły zaskakiwać.
Te, które wskazywały na rychłą erupcję, nagle uspokajały się, a inne, które wydawały się względnie spokojne, nagle budziły się z potężną erupcją. Erupcja wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 roku pojawiła się nieoczekiwanie, podobnie jak Bardarbungi 4 lata później.
Niebezpieczna Katla
Katla to jeden z najgroźniejszych wulkanów na świecie. Wybucha średnio 2 razy w ciągu wieku, zwykle nie później niż w kilka lat po wulkanie Eyjafjallajökull, i zawsze są to erupcje bardzo silne. Popioły rozprzestrzeniają się po całej Europie i zmieniają dzień w noc.
Katla spoczywa pod Mýrdalsjökull, czwartym co do wielkości lodowcem na Islandii o powierzchni ponad pół tysiąca kilometrów kwadratowych. Jej erupcja może spowodować roztopienie się 10-kilometrowej warstwy lodu spoczywającej w jej kalderze.
O potędze Katli świadczy jej olbrzymia komora magmowa. Jest ona 10 razy większa od tej znajdującej się pod wulkanem Eyjafjallajökull, który sparaliżował ruch lotniczy w Europie wiosną 2010 roku.
Tym razem problemy mogą się okazać znacznie poważniejsze. Na linii ognia znajdują się mieszkańcy niewielkich osad położonych u stóp wulkanu. Na przykład 300 osób zamieszkujących wieś Vik będzie miała na ewakuację zaledwie jedną godzinę, jeśli wulkan wybuchnie.
Od czasów pierwszego osadnictwa, a więc od 930 roku naliczono już kilkanaście jego erupcji, z czego każda powodowała spore spustoszenia, zwłaszcza w rybackich osadach położonych na południowych wybrzeżach Islandii.
Spadały tam nie tylko popioły, lecz również docierały powodzie glacjalne. Wysoka temperatura podczas erupcji roztapiała masy lodu, które spływały potokami, mieszając się z siarką. Rzeki pachnące siarkowodorem zanieczyszczały ujęcia wody pitnej i glebę.
O skutkach erupcji świadczą olbrzymie ilości materiału piroklastycznego znalezionego w skałach w Norwegii i Szkocji. Tylko od kierunku wiatrów wiejących nad północnym Atlantykiem i północno-zachodnią Europą będzie zależeć to, czy popiół dotrze nad kontynent i spowoduje spustoszenia.
Pewne jest, że potencjalną erupcję Katli najgorzej zniosłaby branża turystyczna. Problem sięga przewoźników, którzy zmuszeni będą zastanowić się nad tym, jak bardzo popiół wpływa na samoloty i czy latanie podczas jego obecności będzie niebezpieczne.
Nie tylko Katla straszy erupcją
Okazuje się jednak, że nie tylko Katla spędza sen z powiek Islandczykom i naszym rodakom. Wulkan Hekla, który w literaturze średniowiecza nazywany był "wrotami piekieł", i znajduje się zaledwie 100 kilometrów od Rejkiawiku, w każdej chwili może grozić pierwszą erupcją od 17 lat.
Po raz ostatni słyszeliśmy o nim w 2000 roku, ale na szczęście wówczas nie okazał się bardzo groźny. Jednak jego erupcja była spektakularna, ponieważ od ostrzegawczego trzęsienia po erupcję minęło ledwie 78 minut, a w ciągu pierwszych 30 minut po wybuchu, popioły wzbiły się na wysokość nawet 12 kilometrów.
Hekla jest uznawana za wulkan na granicy 3 i 4 stopnia w skali intensywności erupcji, a więc mniej więcej w połowie skali. Identyczną aktywnością charakteryzowała się erupcja wulkanu Eyjafjallajokull w 2010 roku. Zagrożenie więc jest zbliżone.
Największa erupcja Hekli nastąpiła w 1766 roku, ale szkody duże nie były, bo samoloty jeszcze nie latały. W 1947 roku Hekla wyemitowała gigantyczne ilości popiołów, które w ciągu mniej niż 2 dni dotarły aż nad Finlandię, czyli pokonały 2 tysiące kilometrów. Do Atlantyku spadło 30 ton popiołu na każdy kilometr kwadratowy.
Po czym naukowcy poznają, że Hekla może wybuchnąć? Przede wszystkim nasilają się wstrząsy ziemi w rejonie wulkanu. Dla geologów najważniejszym przejawem zbliżającego się wybuchu jest wybrzuszenie północnych podnóży wulkanu. To oznacza, że komora magmowa powiększa się. Ostatnie badania wskazują, że materiału znajduje się w niej więcej niż 17 lat temu.
Hekla już kilkukrotnie straszyła mieszkańców Islandii. Pierwsze oznaki budzenia się wulkanu zaobserwowano w 2006 roku po serii silnych wstrząsów. W 2011 i 2013 roku doszło do wyraźnych wybrzuszeń w ziemi, ale nie skończyło się to erupcją.
Tym razem może być inaczej, stąd wulkanolodzy biją na alarm. Jeśli do erupcji dojdzie, to o tym czy do kontynentalnej Europy dotrą popioły zdecyduje kierunek wiatru na różnych wysokościach. Eksperci są zdania, że rozmiary chmury popiołów mogą być porównywalne do tych z erupcji Eyjafjallajokull.
W dodatku nad wulkanem przebiega jeden z korytarzy lotniczych. Każdego dnia przelatuje tamtędy 20-30 samolotów, których silniki mogą być wystawione na niszczycielską działalność popiołów. Gdyby doszło do erupcji, ruch lotniczy trzeba byłoby wstrzymać lub zmienić trasę samolotów.
Na Islandii najczęściej wieje z zachodu, a więc jest większe prawdopodobieństwo, że popiół dotrze nad Skandynawię. Jednak przy sprzyjającym układzie wyżów i niżów może się powtórzyć sytuacja z wiosny 2010 roku, kiedy największe ilości popiołów sięgnęły Wielkiej Brytanii paraliżując ruch lotniczy i uziemiając tysiące podróżnych. Tymczasem na Islandii mieszka około 10 tysięcy naszych rodaków, którzy wyemigrowali po 2006 roku.
Źródło: TwojaPogoda.pl